2021-02-08
O Henryku Kliszce (1949-2021) i dziwnych miejscach, które stworzył w Bieszczadach, oraz o tym, co tam działo się na tle epoki.
Henryka poznałem w lipcu 1976. Miałem 25 lat, rok po studiach, sam miałem już zajęcia ze studentami i do połowy lipca trwało sprawdzanie egzaminów; wreszcie wyrwałem się z miasta i przyjechałem na Otryt. Pierwszy raz wtedy. Mógłbym tam być już rok wcześniej, bo wtedy dowiedziałem się, że „na Otrycie studenci coś budują”, i wtedy niewiele przeszkodziło: szedłem z rajdem, czuliśmy już w nogach Pogórze Przemyskie, Góry Słonne nad Sanokiem, Żuków, Tarnicę i Bukowe Berdo. Kolega prowadzący orzekł, że Otryt pominiemy, bo droga długa i niewidokowa. Wracam do lipca 1976 już bez dygresji. Henryka poznałem wkrótce, bo szum poszedł po Chacie (mam na myśli Chatę Socjologa, która na Otrycie stoi od 1973 r.): Kliszko przyszedł! Później ten szum będzie się powtarzał: Henryk przyjechał! Czy jest/będzie Kliszko? Gdzie jest Henio? Henryk był dwa lata ode mnie starszy, ale jak wszyscy wiedzą, był twórcą pomysłu, żeby zbudować Chatę i niestrudzonym animatorem tego przedsięwzięcia, zdumiewająco skutecznym. Wtedy zaimponował mi tym, że pewnemu Szwedowi, który tam wtedy bawił, po angielsku objaśniał polityczne stosunki w Polsce. (Było świeżo po strajkach w Radomiu, jesienią miał zawiązać się KOR.) Z tamtym Szwedem wtedy pracowałem drwalsko: obcinaliśmy gałęzie z pomnikowych jodeł, które powalono na stoku niedaleko Chaty i miały być użyte do jakichś konstrukcji, nie pamiętam szczegółów. Przez naszą górę przechodziły ulewy i upały, zieleń pachniała obłędnie, po pniach jodeł wędrowały osy wielkości szpaka, chabazie rosły jak oszalałe, wieczorami płonęło ognisko, krąg. Otryt mnie wessał, przyjechałem zimą, potem coraz częściej.
Henryk w 1983 r. Foto Wojciech Sady z artykułu Mój Klub Otrycki
Kim był Henryk? Odkąd dowiedziałem się, że odszedł na Połoniny Niebieskie, myślę... jak Go nazwać? Kim był? (Okrutne słówko: „był”.) Pominę inne, ogólnie znane określenia. Był Budowniczym Czystych Krain. Otryt, tzn. Chata Socjologa, nie była jego jedynym dziełem; w latach 1990-tych zbudował drugą Czystą Krainę: Wańka Dział, czyli schronisko na Wańka Dziale. Kiedy latem 1999 roku prowadziłem swoje warsztaty, z szałasem potu i chodzeniem po ogniu, i całkiem nie w Bieszczadach, okazało się, że wszyscy uczestnicy są z Wańka Działu – to znaczy tam bywali, to było ich ulubione miejsce i tam połknęli bakcyla. Wańka Dział został zlikwidowany wiosną owego roku.
Czysta Kraina to pojęcie buddyjskie, chociaż wtedy, 1976, o buddyzmie nie wiedziałem prawie nic. Powiada się, że właściwie nie jest to żadna „kraina” tylko stan umysłu, w którym ów otwiera się na wzniosłe treści. Otryt i Wańka Dział czymś takim miały być i faktycznie były, chociaż Henryk zbyt głośno tego nie ogłaszał, raczej było to coś w domyśle, co ci, którzy czuli bluesa, chwytali. Bycie na Otrycie (i później na Wańka Dziale) zwalniało od pospolitych uciążliwości, zwalniało od nacisku „społeczeństwa” – chociaż Henryk był absolwentem i wkrótce doktorem socjologii. Czystość obu krain polegała na aktualizacji pewnego archetypu, lub może wielu archetypów. Archetypu życia „na łonie przyrody”, in wilderness – po angielsku to lepiej brzmi – czyli w stanie „dzikiego” radzenia sobie z minimum technicznych udogodnień. Więc chata, owszem, ale grzana drewnem w kominku, to drewno przynosi się z lasu na plecach, piłuje ręczną piłą w dwóch chłopa, rąbie siekierą, zręcznie dokłada w palenisku, żeby płonęło optymalnie. Naftowe lampy tak, ale elektryczność już nie. Dwadzieścia lat później na Wańka Dziale prąd już był, ale z własnej terkoczącej prądnicy, co też było elementem pionierskiej samowystarczalności. Las, przyroda, przestrzeń bez ogrodzeń ani szlabanów, szczyt góry, gdzie byle kto nie wszedł, konieczna twardzielska krzepa – obie Czyste Krainy nie były dla pieszczochów; bezpośredniość stosunków, braterstwo, republika wolnych na Górze. Na Otryt szło się pieszo, również po kapitalistycznych reformach, kiedy bywalcy zaopatrzyli się już w samochody, zostawiali je na dole. Wielką rolę w budowaniu klimatu odgrywały dziko ryczące jelenie i opowieści starych bywalców o wilkach, niedźwiedziach i żubrach. (Ja tych dwóch pierwszych nigdy nie widziałem, żubry owszem. Kiedy się mówi-myśli-pisze o zwierzętach, wkrada się niepowaga: powinniśmy jednak o nich myśleć poważnie.)
Przyciągającą siłą Otrytu i Wańka Działu, ich atrakcją, był ten archetyp dziczy, pionierstwa i pogranicza. Bezpośredniości – niezapośredniczenia. Gdzie jeśli coś chcesz mieć, to zrobisz to tymi rękami. Warsztaty dla studentów, które urządzał tam Henryk i jego koledzy, z natury rzeczy były inicjacjami. Ktoś, kto kiedyś wreszcie o inicjatywach Henryka wyczerpująco opowie, powinien znać się i na etnologii i na psychoanalizie. Henryk przez pół wieku prowadził nieustanny etnologiczno-psychoanalityczny eksperyment.
Inicjacja, ale w co? Jądrem Henrykowych eksperymentów było wspomniane niezapośredniczenie odniesione do ludzi i ich komunikacji. Oto zostaje stworzona pewna przestrzeń – przy pomocy środków takich jak Bieszczady, ręczne piłowanie bukowych kloców, ogień, jelenie, 300 metrów podejścia w górę, itd. – i tę przestrzeń masz po to, żeby być z innymi bez zwykłych osłon i uciekania w coś. Kto tego nie czuł, nie odnajdywał i nie odgadywał, ten zawracał w połowie drogi lub drugi raz nie przyszedł. Kto chwycił, uczestniczył w trwających po parę nocy majeutycznych biesiadach, w których prowadzeniu Henryk był mistrzem i w których się spełniał. Żałować, że ów Sokrates nie miał swego Platona, który by otryckie dialogi spisał i ulegendarnił.
Rozmowa, przez bardzo bardzo duże R, była pasją, ideałem i marzeniem Henryka. Pismo, które jego staraniem powstało w latach 1980-tych, miało tytuł Colloquia Communia, co się wykłada: wspólne rozmowy.
Myślę o długiej galerii osób, które poznałem dzięki Henrykowi i jego Krainom, ale to byłaby osobna opowieść.
Piszę to, gdy jest rok 2021. Inny jest świat, Polska i inne są Bieszczady. Na Otrycie jest pamiątkowa tablica – symboliczny grób odeszłych otrytczyków. My, boomers, powoli przenosimy się na tamtą niebieską stronę. Czyste Krainy Henryka nosiły piętno tamtego czasu i z biegiem lat to widać coraz lepiej. Szukanie przez nas młodzieńczej niewinności w tamtych górach nie byłoby możliwe bez krwawych etnicznych czystek, które wyludniły Bieszczady i Beskid ledwo 20 lat wcześniej. Nie byłoby Otrytu bez wcześniejszego ukraińskiego cierpienia... ale to osobny wątek. Obie Czyste Krainy Henryka były męskimi światami i męskimi refugiami; ich płciowy i genderowy wystrój czeka dopiero na swojego socjologa. Kobiety mało tam się zaznaczały, jednak szczęśliwie nie były zaprzęgane do garów. Otryckie i Wańkodziałowe jamborees były männerbundami, ale nie były patriarchatem!
Co do piętna czasu czyli synchronii: Henryk budowę Otrytu zaczął w 1973, wkrótce po tym, gdy Grotowski ruszył z parateatralnymi warsztatami w Brzezince w 1971 r. Tu dialogowy, tam teatralny zwrot ku naturze i stanowionej przez nią przestrzeni, w przeciwieństwie do ciasnych, sztywnych sal uczelni bądź teatrów. Coś wtedy takiego nosiło się w polskim powietrzu. Chwilę wcześniej Grechuta śpiewał: „A oni tam zboże sieją, senne siano się zwozi w sienie otwarte na oścież.” ...sian...senn...sie... W 1971 Stachura napisał „Siekierezadę”, w 1977 „Się”. Tytuł, który mi przyszedł, „Budowniczy...”, jest echem poematu innego szalonego poety, Chrystiana Belwita, który odkrył siebie podczas otryckich dialogów w tychże Siedemdziesiątych latach.
Trzeba jeszcze wyjaśnić te czerwone sztandary na Otrycie, szeregi tomów Marksa i Lenina i ich popiersia. Henryk był i uważał się za komunistę, ale takiego, że w tym słowie dużo więcej było Graeberowskiego bazowego komunizmu (czyli spontanicznych niezapośredniczonych międzyludzkich relacji i współbycia) niż rządzącego ponurego betonu. Z perspektywy w tamtych leninach i czerwieniach widzę szczególny gest: by symbolom, nazwom, słowom i ideom przywrócić ich pierwsze źródłowe znaczenia. Równie dobrze można tamte komunistyczne lub komunardowskie symbole widzieć jako inicjacyjną prowokację: aha, takie rzeczy tu mamy i hołubimy – czy znajdziesz w sobie dość mocy, żeby im sprostać? I nie popadniesz w mentalne schematy i nałogi, i nie zaczniesz wiedziony nałogiem krzywic się i uciekać? Lenin jako test na autentyczność i tolerancję? Może dziwne, ale tak było. Henryk wnikał głębiej niż w hasła, ideologie i pozory.
Zacząłem opowiadanie od tego, że przybycie Henryka, na Otryt lub gdzie indziej, wprowadzało „szum na sali”, poruszenie. Miał niezwykłą zdolność energetyzowania ludzi. Sprawiał – niczym innym jak tylko samą swoją obecnością – że zaczynałeś więcej od siebie wymagać, więcej się starać, chciałeś więcej z siebie dać i więcej odkryć: w sobie, w innych, w tym oto miejscu i czasie. W jego obecności z ludźmi, z nami, działo się coś takiego, co dzieje się w święto: staramy się być jakoś nadzwyczajni. Później poznałem jeszcze kilka osób o podobnym darze, podobnych „energetyzerów”. Na ich tle Henryk wyróżniał się swoją skromnością i nigdy nie robił się na guru.
W kręgu Henryka i jego Otrytu pozostawałem dość krótko, w latach 1976-81. Później zaglądałem i na Otryt, i na Wańka Dział, lecz były to już rzadsze wizyty, chociaż zawsze tam czułem się u siebie. Prócz tego, co napisałem, Henryk wiele więcej zdziałał, przeżył i pozostawił śladów, ale to już w innych pamięciach niż moja.
Cześć Budowniczemu Czystych Krain.
Henryk Kliszko, 3 marca 1949 – 5 stycznia 2021. Dla astrologów jego urodzeniowy kosmogram w serwisie AstroAkademia.
Komentarze:
2021-02-23 Kahuna: Potęga wyobraźni z mojej strony
i umiejętność snucia opowieści z Twojej. Bo choć nigdy nawet nie słyszałem o miejscach które opisałeś, nie słyszałem o ludziach których wspominasz - byłem tam przed chwilą całym sobą. Ba, wydaje mi się, że jeszcze nie wróciłem, a ten komentarz piszą wyłącznie moje palce.
2021-02-25 Wojciech Jóźwiak: Przed Otrytem był Łopiennik
We wrześniu 1973 r. (czy nie mylę się o rok?) zawędrowałem na Łopiennik. Schronisko na Łopienniku! To był czad i odlot. Strome podejście chyba 2 razy wyżej niż to na Otryt. Stylowa chałupka, widać, że pączkująca przez lata przybudówkami i korytarzami, niezgłębiony labirynt, nie poznasz. Woda 70 metrów niżej brana ze źródła, zejście-wejście po stromiźnie. Zbudowana kiedyś jako strażnica wojskowa i faktycznie cała Cisna i jej odnogi były wtedy stamtąd na muszce automatów. Ale świerki urosły i kiedy tam byłem, nie było na zewnątrz widać nic. Szło się pod górę i to wysoko, ale "człowiek" miał wrażenie jakiejś podróży w podziemia. Lub wstecz czasu. Szefem był Olgierd Łotoczko który niedługo potem zginął: utonął w rzece w Afganistanie. W 1977 na Otryt przyszła pewna bywalczyni Łopiennika ze wstrząsającą wiadomością, że schronisko spłonęło podpalone. Byłem tam rok lub dwa później: wypalenisko zarosło, od ognia rany na sąsiednich bukach. Potem nie byłem. 44 lata.
2021-05-17 Wojciech Jóźwiak: Zrzutka.pl na wydanie książki o Henryku Kliszce
