Henryka poznałem w lipcu 1976. Miałem 25 lat, rok po studiach, sam miałem już zajęcia ze studentami i do połowy lipca trwało sprawdzanie egzaminów; wreszcie wyrwałem się z miasta i przyjechałem na Otryt. Pierwszy raz wtedy. Mógłbym tam być już rok wcześniej, bo wtedy dowiedziałem się, że „na Otrycie studenci coś budują”, i wtedy niewiele przeszkodziło: szedłem z rajdem, czuliśmy już w nogach Pogórze Przemyskie, Góry Słonne nad Sanokiem, Żuków, Tarnicę i Bukowe Berdo. Kolega prowadzący orzekł, że Otryt pominiemy, bo droga długa i niewidokowa. Wracam do lipca 1976 już bez dygresji. Henryka poznałem wkrótce, bo szum poszedł po Chacie (mam na myśli Chatę Socjologa, która na Otrycie stoi od 1973 r.): Kliszko przyszedł! Później ten szum będzie się powtarzał: Henryk przyjechał! Czy jest/będzie Kliszko? Gdzie jest Henio? Henryk był dwa lata ode mnie starszy, ale jak wszyscy wiedzą, był twórcą pomysłu, żeby zbudować Chatę i niestrudzonym animatorem tego przedsięwzięcia, zdumiewająco skutecznym. Wtedy zaimponował mi tym, że pewnemu Szwedowi, który tam wtedy bawił, po angielsku objaśniał polityczne stosunki w Polsce. (Było świeżo po strajkach w Radomiu, jesienią miał zawiązać się KOR.) Z tamtym Szwedem wtedy pracowałem drwalsko: obcinaliśmy gałęzie z pomnikowych jodeł, które powalono na stoku niedaleko Chaty i miały być użyte do jakichś konstrukcji, nie pamiętam szczegółów. Przez naszą górę przechodziły ulewy i upały, zieleń pachniała obłędnie, po pniach jodeł wędrowały osy wielkości szpaka, chabazie rosły jak oszalałe, wieczorami płonęło ognisko, krąg. Otryt mnie wessał, przyjechałem zimą, potem coraz częściej.

Henryk Kliszko 1983. Foto Wojciech Sady
Henryk w 1983 r. Foto Wojciech Sady z artykułu Mój Klub Otrycki


Kim był Henryk? Odkąd dowiedziałem się, że odszedł na Połoniny Niebieskie, myślę... jak Go nazwać? Kim był? (Okrutne słówko: „był”.) Pominę inne, ogólnie znane określenia. Był Budowniczym Czystych Krain. Otryt, tzn. Chata Socjologa, nie była jego jedynym dziełem; w latach 1990-tych zbudował drugą Czystą Krainę: Wańka Dział, czyli schronisko na Wańka Dziale. Kiedy latem 1999 roku prowadziłem swoje warsztaty, z szałasem potu i chodzeniem po ogniu, i całkiem nie w Bieszczadach, okazało się, że wszyscy uczestnicy są z Wańka Działu – to znaczy tam bywali, to było ich ulubione miejsce i tam połknęli bakcyla. Wańka Dział został zlikwidowany wiosną owego roku.

Czysta Kraina to pojęcie buddyjskie, chociaż wtedy, 1976, o buddyzmie nie wiedziałem prawie nic. Powiada się, że właściwie nie jest to żadna „kraina” tylko stan umysłu, w którym ów otwiera się na wzniosłe treści. Otryt i Wańka Dział czymś takim miały być i faktycznie były, chociaż Henryk zbyt głośno tego nie ogłaszał, raczej było to coś w domyśle, co ci, którzy czuli bluesa, chwytali. Bycie na Otrycie (i później na Wańka Dziale) zwalniało od pospolitych uciążliwości, zwalniało od nacisku „społeczeństwa” – chociaż Henryk był absolwentem i wkrótce doktorem socjologii. Czystość obu krain polegała na aktualizacji pewnego archetypu, lub może wielu archetypów. Archetypu życia „na łonie przyrody”, in wilderness – po angielsku to lepiej brzmi – czyli w stanie „dzikiego” radzenia sobie z minimum technicznych udogodnień. Więc chata, owszem, ale grzana drewnem w kominku, to drewno przynosi się z lasu na plecach, piłuje ręczną piłą w dwóch chłopa, rąbie siekierą, zręcznie dokłada w palenisku, żeby płonęło optymalnie. Naftowe lampy tak, ale elektryczność już nie. Dwadzieścia lat później na Wańka Dziale prąd już był, ale z własnej terkoczącej prądnicy, co też było elementem pionierskiej samowystarczalności. Las, przyroda, przestrzeń bez ogrodzeń ani szlabanów, szczyt góry, gdzie byle kto nie wszedł, konieczna twardzielska krzepa – obie Czyste Krainy nie były dla pieszczochów; bezpośredniość stosunków, braterstwo, republika wolnych na Górze. Na Otryt szło się pieszo, również po kapitalistycznych reformach, kiedy bywalcy zaopatrzyli się już w samochody, zostawiali je na dole. Wielką rolę w budowaniu klimatu odgrywały dziko ryczące jelenie i opowieści starych bywalców o wilkach, niedźwiedziach i żubrach. (Ja tych dwóch pierwszych nigdy nie widziałem, żubry owszem. Kiedy się mówi-myśli-pisze o zwierzętach, wkrada się niepowaga: powinniśmy jednak o nich myśleć poważnie.)

Przyciągającą siłą Otrytu i Wańka Działu, ich atrakcją, był ten archetyp dziczy, pionierstwa i pogranicza. Bezpośredniości – niezapośredniczenia. Gdzie jeśli coś chcesz mieć, to zrobisz to tymi rękami. Warsztaty dla studentów, które urządzał tam Henryk i jego koledzy, z natury rzeczy były inicjacjami. Ktoś, kto kiedyś wreszcie o inicjatywach Henryka wyczerpująco opowie, powinien znać się i na etnologii i na psychoanalizie. Henryk przez pół wieku prowadził nieustanny etnologiczno-psychoanalityczny eksperyment.

Inicjacja, ale w co? Jądrem Henrykowych eksperymentów było wspomniane niezapośredniczenie odniesione do ludzi i ich komunikacji. Oto zostaje stworzona pewna przestrzeń – przy pomocy środków takich jak Bieszczady, ręczne piłowanie bukowych kloców, ogień, jelenie, 300 metrów podejścia w górę, itd. – i tę przestrzeń masz po to, żeby być z innymi bez zwykłych osłon i uciekania w coś. Kto tego nie czuł, nie odnajdywał i nie odgadywał, ten zawracał w połowie drogi lub drugi raz nie przyszedł. Kto chwycił, uczestniczył w trwających po parę nocy majeutycznych biesiadach, w których prowadzeniu Henryk był mistrzem i w których się spełniał. Żałować, że ów Sokrates nie miał swego Platona, który by otryckie dialogi spisał i ulegendarnił.

Rozmowa, przez bardzo bardzo duże R, była pasją, ideałem i marzeniem Henryka. Pismo, które jego staraniem powstało w latach 1980-tych, miało tytuł Colloquia Communia, co się wykłada: wspólne rozmowy.

Myślę o długiej galerii osób, które poznałem dzięki Henrykowi i jego Krainom, ale to byłaby osobna opowieść.

Piszę to, gdy jest rok 2021. Inny jest świat, Polska i inne są Bieszczady. Na Otrycie jest pamiątkowa tablica – symboliczny grób odeszłych otrytczyków. My, boomers, powoli przenosimy się na tamtą niebieską stronę. Czyste Krainy Henryka nosiły piętno tamtego czasu i z biegiem lat to widać coraz lepiej. Szukanie przez nas młodzieńczej niewinności w tamtych górach nie byłoby możliwe bez krwawych etnicznych czystek, które wyludniły Bieszczady i Beskid ledwo 20 lat wcześniej. Nie byłoby Otrytu bez wcześniejszego ukraińskiego cierpienia... ale to osobny wątek. Obie Czyste Krainy Henryka były męskimi światami i męskimi refugiami; ich płciowy i genderowy wystrój czeka dopiero na swojego socjologa. Kobiety mało tam się zaznaczały, jednak szczęśliwie nie były zaprzęgane do garów. Otryckie i Wańkodziałowe jamborees były männerbundami, ale nie były patriarchatem!

Co do piętna czasu czyli synchronii: Henryk budowę Otrytu zaczął w 1973, wkrótce po tym, gdy Grotowski ruszył z parateatralnymi warsztatami w Brzezince w 1971 r. Tu dialogowy, tam teatralny zwrot ku naturze i stanowionej przez nią przestrzeni, w przeciwieństwie do ciasnych, sztywnych sal uczelni bądź teatrów. Coś wtedy takiego nosiło się w polskim powietrzu. Chwilę wcześniej Grechuta śpiewał: „A oni tam zboże sieją, senne siano się zwozi w sienie otwarte na oścież.” ...sian...senn...sie... W 1971 Stachura napisał „Siekierezadę”, w 1977 „Się”. Tytuł, który mi przyszedł, „Budowniczy...”, jest echem poematu innego szalonego poety, Chrystiana Belwita, który odkrył siebie podczas otryckich dialogów w tychże Siedemdziesiątych latach.

Trzeba jeszcze wyjaśnić te czerwone sztandary na Otrycie, szeregi tomów Marksa i Lenina i ich popiersia. Henryk był i uważał się za komunistę, ale takiego, że w tym słowie dużo więcej było Graeberowskiego bazowego komunizmu (czyli spontanicznych niezapośredniczonych międzyludzkich relacji i współbycia) niż rządzącego ponurego betonu. Z perspektywy w tamtych leninach i czerwieniach widzę szczególny gest: by symbolom, nazwom, słowom i ideom przywrócić ich pierwsze źródłowe znaczenia. Równie dobrze można tamte komunistyczne lub komunardowskie symbole widzieć jako inicjacyjną prowokację: aha, takie rzeczy tu mamy i hołubimy – czy znajdziesz w sobie dość mocy, żeby im sprostać? I nie popadniesz w mentalne schematy i nałogi, i nie zaczniesz wiedziony nałogiem krzywic się i uciekać? Lenin jako test na autentyczność i tolerancję? Może dziwne, ale tak było. Henryk wnikał głębiej niż w hasła, ideologie i pozory.

Zacząłem opowiadanie od tego, że przybycie Henryka, na Otryt lub gdzie indziej, wprowadzało „szum na sali”, poruszenie. Miał niezwykłą zdolność energetyzowania ludzi. Sprawiał – niczym innym jak tylko samą swoją obecnością – że zaczynałeś więcej od siebie wymagać, więcej się starać, chciałeś więcej z siebie dać i więcej odkryć: w sobie, w innych, w tym oto miejscu i czasie. W jego obecności z ludźmi, z nami, działo się coś takiego, co dzieje się w święto: staramy się być jakoś nadzwyczajni. Później poznałem jeszcze kilka osób o podobnym darze, podobnych „energetyzerów”. Na ich tle Henryk wyróżniał się swoją skromnością i nigdy nie robił się na guru.

W kręgu Henryka i jego Otrytu pozostawałem dość krótko, w latach 1976-81. Później zaglądałem i na Otryt, i na Wańka Dział, lecz były to już rzadsze wizyty, chociaż zawsze tam czułem się u siebie. Prócz tego, co napisałem, Henryk wiele więcej zdziałał, przeżył i pozostawił śladów, ale to już w innych pamięciach niż moja.

Cześć Budowniczemu Czystych Krain.


Henryk Kliszko, 3 marca 1949 – 5 stycznia 2021. Dla astrologów jego urodzeniowy kosmogram w serwisie AstroAkademia.