Parę lat temu gdy została wydana, kupiłem (sławną) książkę Luciana Boii „Dlaczego Rumunia jest inna?” Czytałem ją byle jak na wyrywki, a teraz postanowiłem przeczytać po kolei całą. Historia Rumunii nie jest podobna do polskiej, ale przez kontrast każe stawiać podobne pytanie: dlaczego Polska jest inna?

Trzy cezury: raczej dwie
Na kursach astrologii daję zadanie: znajdź w swoim życiorysie najważniejsze cezury, dzielące twoje życie na odmienne okresy. Ważne, że tych momentów ma być mało: jedna, dwie, najwyżej trzy daty. To samo pytanie można (i należy) stawiać historii narodów czy krajów. Polskę na niepodobne okresy dzielą trzy cezury, przy czym pierwsza około 955? 960? roku jest początkiem rządów Mieszka, więc w ogóle początkiem formacji, która za jego syna Bolesława zacznie się nazywać Polską (Polonią). W horoskopach na domniemany chrzest Mieszka zwraca uwagę sekstyl (1/6 koła, 60°) między najdalszymi planetami Neptunem i Plutonem. Pluton znajdował się wtedy w pułapce libracyjnej znacznie cięższego Neptuna: ta konfiguracja powtarza się co ok. pięćset lat i teraz podobna trwa od ok. 1950 roku. Wypromowanie państwa Mieszka miało więc miejsce podczas okresu ówczesnej „nowoczesności” i związanej z nią cywilizacyjnej ekspansji. Faktycznie Europa poszerzyła się wtedy o kraje Skandynawii, północnej Słowiańszczyzny i Węgry, i wkrótce zaczęły się wyprawy krzyżowe. Ale ponieważ wcześniejsze dzieje są niepisane, więc tamto 2/3 dziesiątego wieku pozostanie raczej początkiem niż cezurą w czymś, co jest.

Dwie następne i właściwe cezury to 1385, unia w Krewie, wydanie Jadwigi za mąż Jagielle i początek (tworzenia) Polski Unijnej, Rzeczypospolitej Obojga Narodów, PUBL’u (Polska-Ukraina-Białoruś-Litwa) czy jak inaczej tę formację nazwiemy. Drugą ostro dzielącą datą jest rok 1939, a właściwiej cała II Wojna 1939-1945. Polska powojenna była (i jest, has been) państwem-narodem-krajem rodzajowo odmiennym nie tylko od Międzywojennego Dwudziestolecia, czyli okresu odzyskanej niepodległości po I Wojnie i re-scalenia działów rozbiorowych, ale i od całej epoki polski-litewskiej. Czesław Miłosz to najznańszy z tych, co przeżyli i opisali tę junkturę lub raczej uskok obu epok.

Polska przeżyła więc dwa wcielenia i aktualnie jest w trzecim. Pierwsze jako Piastowska, drugie wcielenie umownie Jagiellońskie, więcej zaś post-J., gdyż Giedyminowicze panowali przez ledwie 1/3 tamtego okresu (przez 190 lat z 560, 34%).

Wielka sztuczność
Polska obecna, po-drugowojenna, jest najbardziej sztucznym krajem w Europie. Jest produktem rosyjskiej inżynierii geo-politycznej. (Inżynieria geo-polityczna jest wyższym pietrem nad inżynierią społeczną. Mało kto ją uprawiał, Rosjanie owszem.) Podczas I WŚ lub może jeszcze przed nią, u rosyjskich decydentów politycznych pojawił się plan przesunięcia Polski wraz z jej mieszkańcami na zachód, odsuniecie jej od Rusi-Rosji, znany jako plan Sazonowa od ówczesnego ministra spraw zagranicznych, Siergieja Sazonowa. Plan ten został zrealizowany przez Stalina, który stał się właściwym twórcą obecnego, trzeciego wcielenia Polski. Prócz niektórych dawnych kolonii, nie ma drugiego państwa, które powstałoby do tego stopnia w wyniku autorskiej kombinacji.

Tu jest wielki kontrast z Rumunią, która uzyskała swoje granice w wyniku zebrania terytoriów zamieszkanych przez Rumunów – ściślej, gdzie ludność wsi mówiła po rumuńsku. Z Polską i Polakami było całkiem inaczej: żadnej organiczności, żadnego pytania gdzie kto mieszka i po jakiemu mówi: zwycięski wódz Rosji kombinował aż znalazł na mapie miejsce dla zawadzających mu Polaków.

Co do sztuczności lub „zrobienia”, przeciwieństwo organicznego rozwoju, to jest tu podobieństwo z Izraelem – jednak z tą podstawową różnicą, że Żydzi sami sobie znaleźli tamto terytorium dla swojego osiedlenia się, wcześniej od wieków (tysiącleci?) uważali je za swoją właściwą ojczyznę, i sami je wywalczyli bijąc się nie tylko z zastanymi Arabami, ale i z wielkimi mocarstwami. Polacy, inaczej, byli w tamtej sprawie przedmiotem. Gdyby polski historyk pisał wzorem Boii książkę o tym, „dlaczego Polska jest inna?” powinien dobitnie wypunktować ten problem. Inżynierii, które legły u podstaw trzeciego wcielenia Polski, było więcej: niemiecka inżynieria Holokaustu, nacjonalistyczna inżynieria jednolitego narodu, inżynierie komunistyczne.

Zewnętrzna ojczyzna – nie Europa!
Lucian Boia pisze na s. 96: „Dla Rumunów Francja to miłość od pierwszego wejrzenia, miłość wręcz obsesyjna...”. I chwilę wcześniej pisze; „wielka łacińska siostra – Francja”. Rumuni (w początkach 19 wieku) odkryli swoją przynależność do świata mówiącego jak oni językami romańskimi. Wśród nich znaleźli swoją zewnętrzną ojczyznę – Francję, i Paryż jako swoją zewnętrzną stolicę.

W Polsce było inaczej. Dla Polaków zaliczanie się do Słowian było (i jest) nacechowane częściowo negatywnie, gdyż największy słowiański naród Rosjanie był podmiotem najbardziej zagrażającego imperium. Gdybyśmy chcieli afirmować Słowiańszczyznę i swoją przynależność do niej, musielibyśmy wymyślić jakąś inną własną słowiańskość, uszytą dla naszych potrzeb, nie rosyjskich. Co jednak się nie stało. Wyszło na to, że bycie Słowianami jest u nas czymś zarówno oczywistym, jak banalnym. „Dumni, z czego? Nie przejmujmy się.”

Inaczej niż Rumuni, nie mamy ani zewnętrznej ojczyzny, ani takiejż stolicy; kiedyś w innym miejscu pisałem: „nie znamy tego zjawiska”. Ale czy na pewno nie znamy? Bo jednak jest kraj, który ma cechy – chociaż nie w pełni, nie dosłownie, raczej jako jakiś majak, widmo, cień czy hologram – owej zewnętrznej ojczyzny. Tym krajem nie jest Europa, ta zachodnia, jak chciał Milan Kundera. Jest nim Ameryka, USA.

Polacy, gdyby porobić na nich jakieś psychoanalityczne obnażające zabiegi, okażą się amerykańskimi patriotami. Nasze kulturowe lub kulturalne fascynacje idą z USA. Wiemy i chcemy wiedzieć, być na bieżąco, co dzieje się tam, w USA. Tamtejsze dziania się przeżywamy jak własne lub bardziej niż własne. Ameryka jest dla nas nieustannym odniesieniem. Ameryka, nie Europa! Taka zapewne jest przyczyna polskiego eurosceptycyzmu: czujemy, że pokarm Europa nas nie syci. Że gdy jesteśmy nim karmieni, od tego porobi nam się otyłość, wcale nie żywotność.

Prócz Ameryki, drugim miejscem pobierania karmiących idei jest Wielka Brytania i jej patriotami też po trochu się czujemy. Wyobraź sobie, jak inaczej by było, gdyby bezpośrednim sąsiadem Polski były nie Niemcy, a Anglia? Czy taki świat nie wydaje się od razu weselszy, bardziej atrakcyjny? Czujemy się peryferią, tak, ale jeśli to peryferia świata anglosaskiego, to OK! Tymczasem z marzeń budzimy się będąc peryferią Europy kontynentalnej – i to nas wcale nie cieszy, nie kręci.