Atlantyda albo sto lat samotności. Samotność Milanówka, jego zjazd na boczny tor, zaczęła się po wojnie. Pominę heroiczną epokę miasta 1939-1944, kiedy tu mieścił się ważny splot nerwowy ruchu oporu, a po Powstaniu 1944 Milanówek ratował uchodźców ze spalonej Warszawy. Nowa władza nie miała pomysłu, co zrobić z tym miastem-burżuazyjną rezydencją. Tak samo, jak nie miała pomysłu, co zrobić z po-włościańskimi dworami, z zabytkami Śląska, Prus i Pomorza, a nawet nie miała pomysłu na Łódź z jej przemysłem, w który nie inwestowała, a jedynie zajadle przez dziesięciolecia doiła. Milanówek, podobnie jak dwory, jak poniemieckie miasteczka i jak Łódź, starzał się, mszał, osuwał i zarastał. W decay popadał. Jak Atlantyda w oceanie, pogrążał się w lesie silniejszym od zbiedniałej i pozbawionej sprawczości ludzkiej ręki.

Willa Zosinek

Opuszczona willa „Zosinek” w Milanówku, ul. Piłsudskiego 12, budowa 1912, foto 2019. Inny fragment widoku tego zabytku w winiecie do części drugiej.

Wille w większości przetrwały, chociaż były nacjonalizowane i zmieniały funkcje. Działał kwaterunek i dogęszczano budynki lokatorami. W południowej części dobudowano zakłady przemysłowe, które nie przetrwały transformacji po 1989, przy nich bloki. Miasto przestawiało się na bycie sypialnią Warszawy. Administracyjnie przyłączono pierścień pospolitej zabudowy, która przyrosła do rezydencjalnego rdzenia.

W tym miejscu warto byłoby wyjaśnić parę kwestii. Milanówek został zrodzony przez gospodarczy boom w Imperium Rosyjskim około 1900 roku. Podkowa Leśna, sąsiednie miasto-las, powstała pokolenie później, jako dziecko Międzywojnia. Co różniło i co różni nadal te habitaty i ich społeczności? Chętnie bym się dowiedział. (Czy leci z nami socjolog od tego?)

Gdy mowa o Podkowie, trzeba zauważyć, że jak Milanówek przy odwiecznej Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, tak Podkowa Leśna powstała przy- i dzięki kolejce dojazdowej WKD, dawniej EKD, zbudowanej w tym samym czasie, co samo osiedle. W 1936 r. gałąź kolejki doprowadzono do Milanówka. Zrazu kolejka kończyła się logicznie przy stacji „dużej” kolei, jednak w 1972 r. skrócono ją i odsunięto od dworca PKP, a później skracano i odsuwano jeszcze trzy razy, ostatnio już za mojej obecności w 1995 r., tak, że teraz obie koleje nie komunikują się nijak. Na przeciwnym końcu skrócono też wkłucie kolejki w Warszawę: bo pierwotnie startowała w ścisłym śródmieściu przy Nowogrodzkiej. Idea kolejek dojazdowych, kwitnąca w Międzywojniu, upadła w Powojniu: najpierw zapewne z biedy, indolencji i niechęci władz, za Gierka przegrała z autobusami, za III RP przegrała z indywidualnymi samochodami i, jak sądzę, z niemożnością ciągnięcia nowych linii komunikacyjnych przez totalnie sparcelowane Podwarszawie. Nowe terenowe osiedla budowane są nadal, ale dalej i tylko z dojazdem samochodowym, najlepiej terenówkami. Myśli urbanistycznej w nich zero.

W Milanówku przez całe Powojnie nie zbudowano prawie niczego okazałego ani oryginalnego, co by można było pokazywać z dumą. Może jeden postmodernistyczny aneks do siedziby urzędu miasta (willa „Pod Dębami”, 1910), gdzie do fragmentu dawnej ogrodniczówki doklejono całkiem zgrabnie szklany pawilon urzędu stanu cywilnego. Chociaż wśród nowych domów są poprawne i skomponowane z zastanymi.

Sto lat samotności Milanówka – nie sto, bo dotąd 76 lat – nie skończyło się wraz z powrotem kapitalizmu i demokracji. Trwała „niezmienność wśród malw” i gospodarka małych ruchów: małych rozbiórek i małych inwestycji. Ruszało tu się niewiele, co raczej dobrze. Milanówek trwał, ale ostre zmiany szły naokoło. Rósł sąsiedni Grodzisk, otaczał się blokami i przemysłem. W dolinę rzeczki Rokitnicy na północnym obrzeżu Milanówka worała się autostrada. Nie tylko sarny, ale i ludzie piesi, rowerowi i konni zostali odcięci tą barierą od przestrzeni w stronę Błonia, Rokitna, Izdebnej. Sąsiednia wieś Adamów, dotychczas leżąca na pojezierzu po dawnych kopalniach gliny i cegielniach, została rozpłatana jak filet. Sama nowa droga to jeszcze nic, ale wzdłuż niej przypełzła największa siła masakrująca mazowieckie krajobrazy, czyli przy-autostradowa logistyka. Przypełzło kilometrowe cielsko zajezdni tirów Panattoni. Gdy wyjdę na łąki za moim domem, widzę. W nocy łuna. Jak pouczał Zagłoba zadnieprzańskich chłopów: „nie zderżyte ditki Jareme”, tak i my nie wiemy, sposobu nie mamy, jak „zdzierżyć” autostradom, jak je shumanizować, jak sprawić, by one nam były sługami, nie my im.

Kolejną siłą bezlitosnego postępu jest zabudowa łanowa. Sąsiednie wsie są odrolniane, łany cięte na działki, te najbliższe milanowskiego miasta-lasu jako najbardziej atrakcyjne są zabudowywane najpierw – przez co leśno-mieszkalne ciało Milanówka obrasta łanowym chaosem. Bo żadnego w tym planu, zamysłu; urbanista (jak w piosence śpiewanej przez Martynę Jakubowicz) „tu u nas nie gości”.

Zagrożeniem dla Milanówka jest więc urban sprawl, w tym swoim złośliwym wydaniu, które przeważa i wzmaga się na podwarszawskim Mazowszu. Czyli rozrost budowlanej tkanki złożonej z przemieszanych przemysłowisk, drogowisk, składowisk, mieszkanowisk, bieda-rezydencjowisk, oraz płotowisk, lampowisk, barierowisk i wysypisk. Plus dzikie śmieciowiska, odporne na ustawę. (W okolicznych nowych rezydencjach, które obserwuję budowane, bieda nie jest materialna, nie – bo bywają dosyć wypasione; ich bieda jest duchowa i potwornością swojej formy odzwierciedlają domyślną brzydotę dusz ich zasiedleńców.) Jak oprzeć się sprawlowi, nie wiem, i być może nikt nie wie.

Kiedyś wracałem samolotem z południa. Podczas zniżania się do Warszawy rozeszły się chmury i zobaczyłem w dole zieloną drzewną wyspę. W pewnej chwili widok nałożył mi się na mapę okolicy, którą noszę w głowie: znad Grodziska nadlatywaliśmy nad Milanówek... kilkanaście sekund. Milanówek więc trwa jako wyspa, złożona z ludzkiej historii (i trochę z ich pychy), która jak kwoka pod skrzydłami, utrzymała i pozwoliła się rozrosnąć przyrodzie, dorównującej (w jakimś sensie i części) pierwotnym lasom. Ktoś powinien myśleć, jak sprawić, by ta mała atlantyda („małym Londynem” bywał Milanówek przezywany) nie zatonęła całkiem. A raczej, by nie została rozszarpana przez energie rozrastające się naokoło. Tu Warszawa jawi się jako Pożerająca Matka, która najpierw za Lasockiego, 1899, wypączkowała swoje milanowskie dziecko, a teraz zębami koparek i pił przybywa pożreć je z powrotem.

Czym, kim i jaki jest duch Milanówka, nie opowiedziałem dotąd, ale nie tracę nadziei, że zrobię.

Część pierwsza: początekCzęść druga: kolonia