Czytam Marka BudziszaWszystko jest wojną. Szkice o rosyjskiej kulturze strategicznej”. Jedna trzecia zatrudnionych tam w przemyśle pracuje w przemyśle zbrojeniowym. Rosja jest nie tylko jedną wielką stacją benzynową, czyli naftowo-gazową monokulturą, raczej jest bikulturą (nie w sensie kultury-kultury tylko kultury-uprawiania czegoś by się wykarmić), a produkcja broni jest tym drugim „bi”. (10% zbrojeniówki jest zlokalizowane w Tatarstanie, też ciekawostka.) Rządzi tym elita siłowików, licząca „nie więcej niż 0,26% ludności, czyli jakieś 300 tys. osób” lub wg innego źródła „nie więcej niźli 1000 osób”. Jeden z nich (Nikołaj Patruszew) „porównał rolę siłowików we współczesnej Rosji do arystokracji, stanowiącej fundament imperium carów”. (Cytaty z książki omawianej.)

Być może nie rozumiemy Rosjan najgłębiej jak się da. Chwytamy się podobieństw, prawdopodobnie nieważnych. Podobny język, to samo słowiańskie tło, te same rysy twarzy, te same miasta ważne w naszej i w ich historii, i sama historia w dużej części wspólna, chociaż przeważnie w bitwach stawaliśmy po przeciwnych stronach. Ale nie potrafimy sobie wyobrazić, jak to jest należeć do wspólnoty zwycięzców? Do dominującej kultury? Do zrozumiałego dla obcokrajowców języka? Mieć za ojczyznę terytorium, które nie mieści się na mapach? Chwytamy się braków Rosji, takich jak bieda, średnia krótkość życia, ta cała ich chaotyczna trzecioświatowość, agresywność obecnego reżimu; dalej zbrodnie i kłamstwa zalegające grubymi warstwami w ich historii i to, że uporczywie oni nie chcą się z nich rozliczyć, a może nie chcą o nich wiedzieć. Próbujemy brać Rosjan na moralność, widzieć w nich uporczywych grzeszników broniących się przed skruchą.

Żeby ich poznać lub zrozumieć, należałoby dowiedzieć się czegoś innego. Bo kilka pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi: nie znajduję książek, w których by była odpowiedź. Być może nie znajduję, bo ich nie ma, nikt nie napisał. Albo nie mogę ich znaleźć – w takim razie liczę na podpowiedzi czytających.

Jak Rosjanie znieśli swoje wielkie dachowanie w latach 1989-91? Bo jak zmetaforyzować to, co stało się wtedy z radzieckim imperium? Jechali pewnym politycznym pojazdem, który wydawał się niezwyciężony, i ten pojazd ani z niczym się nie zderzył (jak niemiecki w 1918-tym), ani nie miał wyraźnej awarii... Jechali, jechali – aż pewnego roku znaleźli się w rowie, wypadnięci ze swojego pojazdu. Ciąg wydarzeń był tak nie-dramatyczny, że właściwie, dla świadków, nie wiadomo, co się stało. Kiedyś dawno temu jechałem szosą przez pewną wiejską okolicę, przede mną mały fiat (młodszym nie tłumaczę, co to była za marka), który w pewnym momencie zniknął. Ułamek sekundy: i widzę, jak leży kołami do góry. Jedyną przyczyną, która by być mogła, były buraczane liście na asfalcie. Więc i ZSRR upadł z powodu czegoś trudnego do wypatrzenia, przez jakieś „buraczane liście”. Jak to Rosjanie znieśli? Jak to sobie zracjonalizowali? Czy odbywały się jakieś ich literacko-przedstawicielskie dyskusje nad tą kwestią i czy wyprowadzono jakieś wnioski?

Czy może swojego imperium pozbyli się bez żalu? Z ulgą? Czy był o tym jakiś dyskurs u nich i czy ktoś porównywał ów dyskurs z brytyjskich lub francuskim po odłączeniu tamtejszych kolonii?

Jak znieśli od-nawrócenie się – dekonwersję – z marksizmu, lub tzw. marksizmu-leninizmu? Kilka pokoleń uczonych produkowało przecież tomy tych treści, i co z tym? Znów: czy pozostał po tym żal, nostalgia? Jakieś echo, powiedzmy, w satyrze, w kabaretach? Może znów: ulga? Ale odrzucenie pewnej postaci ideologii porządkującej świat, choćby fałszywie i nieudolnie, pozostawia niezaspokojonym głębszy sentyment: za tym, żeby w ogóle mieć taką solidną porządkującą świat doktrynę. Więc pytanie: czy zostało zrobione coś, co im zastąpiło ich marksizm-leninizm?

Ale to nie takie proste. Niewierną Mariolkę można zastąpić Bożenką, Jasia Krzysiem, niedochodową stolarkę hydrauliką. Radziecka doktryna marksizmu-leninizmu była trudniej zastępowalna, ponieważ była jedyna, wyjątkowa. Była mesjanizmem, doktryną zbawienia. Dla takiej trudniej jest znaleźć zamiennik. Nie zastąpi jej produkt z tego samego koszyka ideologii wyzwolenia ludu, mianowicie nacjonalizm: właśnie dlatego, że jest niejedyny i nie-powszechny, nie zbawia a przynajmniej nie wyznacza linii dla wszystkich, dla wsiego mira. Kto poił się miodem uniwersalizmu, temu każdy partykularyzm będzie cierpki. Dlatego nie jestem przekonany, że Wyspa Rosja Wadima Cymburskiego zachwyci swój lud.

Jeszcze raz, powtórka wydaje mi się konieczna. Rosjanie, nieprzypadkowo od pewnego momentu tytułujących się „ludźmi radzieckimi” sporządzili sobie niezwykły i lepki duchowy pokarm. Uznali się za nosicieli powszechnego przekazu zbawienia. Będącego przy tym „naukowym”, a więc tak w swojej prawdziwości zagwarantowanym i ugruntowanym, jak nauka-science. Uznali się za naród-zbawiciela, czy właściwiej: za zbiorowość-zbawiciela. Jedyną taką zbiorowość i jedynego takiego zbawiciela. To jest doświadczenie z gruntu obce i nam-Polakom, i właściwie komukolwiek.

W ciele tej zbiorowości-zbawiciela była jednak zaszyta herezja. Wszyty był w nią dualizm. Oryginalny zbawczy przekaz był słoneczny (w sensie Nowickiego!), dotyczył ducha lub samowiedzy. Jednak od pewnego momentu, a może już od początku, pojawił się wątek nie-duchowy i nie dotyczący samowiedzy ale przeciwnie, cielesny i dotyczący życia (znów w sensie Nowickiego-Hegla). Bo gdy za „szturmem” (naprawdę raczej „włóczeniem się po...”) na Pałac Zimowy, listopad 1917, nie poszła totalna światowa rewolucja zaprowadzająca upragnione millenium, i przyszło pójść w wariant „budowy socjalizmu w jednym kraju”, i gdy jeszcze okazało się, że ten „jeden kraj” wymaga nadzwyczajnych starań i cierpień, by nie został rozjechany przez silniejszych wrogów i sąsiadów, nad oryginalną ideą niesienia zbawczego rewolucyjnego światła lub ognia światu, ideą solarną i duchowo-samowiedną, górę wziął watek lunarno-chtoniczny, „życiowy” (wg ciągle Nowickiego za Heglem) a właściwie gorzej, bo prze-życiowy, surwiwalowy, celujący już nie w to, by świat obudzić soteryczną myślą, ale by po prostu nie dać się zabić lub umrzeć z głodu, lub by z setki pognębionych chociaż dziesięcioro przetrwało do jakiejś egzystencji. Streszczając, religia soterycznej Rewolucji ustąpiła miejsca religii-herezji męczeństwa tzw. „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”. Pewne jednak wątki i pozory tamtej pierwszej były uporczywie podtrzymywane.

Tak ja to sobie rekonstruuję, patrząc z daleka i fantazjując. Ale jak było naprawdę? Co o tym myśleli Rosjanie, a raczej jakie prowadzili dyskursy? O sobie, swoim miejscu w świecie? Też o tym, co zrobić z milionami ton ropy pod (swoją) ziemią i tysiącami megaton zagłady w swoich silosach? Jak sprostać tym ciężarom? Jaką wiedzę – bo przecież wiedza tu jest tym głównym narzędziem i zasobem – postawić naprzeciw tamtym ciężarom? Powtórzę: jaką wiedzę?

Chętnie bym o tym dowiedział się czegoś.

Tytuł tej rozprawki stąd, że trzeba się śpieszyć z takimi pytaniami i ewentualnym odpowiadaniem na nie, ponieważ zbliżają się lata 2025-26, kiedy będzie koniunkcja Saturna i Neptuna, wiemy zaś, że podczas poprzednich w 1917 wiadomo, co było, przy następnej w 1953 umarł Stalin i coś w radzieckim interesie się zmieniło, a w 1989 zaczęło się wspomniane Wielkie Dachowanie. Astrologia wprawdzie nie gwarantuje, że tym razem nastąpi coś porównywalnego, ale warto przygotowywać się na kolejny rosyjski... hm... nazwijmy to: kryzys.

Śpieszmy się poznać Rosjan, bo tak szybko i radykalnie się zmieniają.


kreml_niedzwiedzie.jpg
Baszta Spasska na moskiewskim kremlu: figurki niedźwiedzi. Wikimedia/pedia.