Czy w Internecie w ogóle da się zamieszkać? Jak w domu lub w mieście? Że taka szansa jest, lub jest takie oczekiwanie, wskazuje na to w j. angielskim słowo „site” na określenie strony lub witryny internetowej. Site to przecież „miejsce”, miejsce pobytu, albo „określone miejsce lub obiekt w mieście”. Pochodzi od łacińskiego situs: „miejsce czegoś”, które pochodzi od rdzenia mającego sens: „zostawić coś gdzieś, żeby tam spoczywało”. (Nasza „strona” porównuje internet do książki, a „witryna” do okna wystawowego, gabloty.) Rosjanie w ogóle nie tłumaczyli, tylko żywcem z buta wzięli сайт.

Drugim wskaźnikiem tego, że jest lub była nadzieja, że w Internecie można mieszkać, jest ang. termin home, na określenie głównego i jakby wejściowego miejsca na danym sajcie. Pominę, że zrazu Polacy nie zrozumieli tego słowa i z tego zrobiła się komedia pomyłek, szczęśliwie zapomniana.

Jeśli stronę-witrynę-site porównywać z czymś architektonicznym, to nie jest to mieszkanie, tylko salon. Salon to jest miejsce, gdzie przyjmuje się gości. Nawet więcej: to jest miejsce, do którego wchodzi się tylko z gośćmi. Domownicy sami z tego pomieszczenia nie korzystają. Że site to salon, to oczywiste, bo żeby pędzić jakieś prywatne czynności, nie musisz mieć miejsca w Internecie, nie musisz wychodzić ze swojego komputera-biurka i ze swojego dysku-szuflady.

Więc salon. Ale twój internetowy salon-strona ma wadę: oto „masz prawo” być w nim tylko z kimś, z innymi, z pewnym towarzystwem. Piszesz i zamieszczasz treści nie dla własnego użytku, tylko dla innych. Tymczasem tego towarzystwa nie widzisz. Ktoś „jest” na twojej stronie, a ty tego nie percypujesz. Owszem, można dobudować wskaźniki, które będą pokazywać ile osób obserwuje twoją stronę, można dobudować interaktywność, i to się robi. Ale interaktywność wymaga dodatkowego wysiłku od odwiedzającego i jeśli zbyt natrętna, odwiedzającego spłoszy. Więc to jest owszem salon, ale bardziej jest to pusty bar, którego hostinský [*] widzi przez szybę, lub tylko się domyśla lub tylko ma nadzieję, jak ewentualnie goście przystają na ulicy i czytają wywieszony jadłospis, ale do środka nie wchodzą. Podobieństwo będzie większe, gdy wyobrazimy sobie, że nie jest to bar, tylko sala wykładowa, a dalej podobnie: lektor stoi za szybą i ma nadzieję, że impreza ruszy, a przechodnie czytają wywieszone streszczenie i idą dalej. Lub klub dyskusyjny i podobnie bezczynnie czekający hostinský.

Ponieważ sprawa, która w głowie wydawała mi się prosta i krótka, rozrasta się, to c.d. jednak musi n.

[*] Tak podobno po czesku nazywa się szef-głównodowodzący lokalu, niekoniecznie jego właściciel. Za Antonim Krohem.