W Norwegii jestem drugi raz. Pierwszy raz byłem w maju-czerwcu 1989, dokładnie wtedy, kiedy były pierwsze pół-wolne wybory, które zaznaczyły polityczny przełom w PL. Trzydzieści cztery lata temu. Stale podczas obecnej wycieczki chodziły mi myśli, co się zmieniło? W świecie, ale też przede wszystkim we mnie. Czy ja teraz jestem tym samym ja, co wtedy? Wtedy miałem 38 lat. Z jednej strony patrząc, byłem w sile wieku. Z drugiej strony, gdy patrzeć na to, co przyszło później, stałem jeszcze przed progiem mojego właściwego życiorysu. Nasi synowie byli dziećmi, córki jeszcze nie było. Nie było naszego domu w Milanówku. Nie miałem samochodu, chociaż miałem prawo jazdy. Nie miałem komputera, chociaż znałem programowanie. Nie istniało mnóstwo rzeczy, które robiłem później: nie było całej internetologii, Taraki, warsztatów szamańskich, szałasów potu, audycji dla Radia Zet, wydawania książek, prowadzenia firmy. Ogromnej większości osób, które potem się przewinęły przede mną, zwyczajnie nie znałem, część była jeszcze dziećmi, a wielorga nie było na świecie. Wielu umarło. Świat był inny: bez mobilnych telefonów (bez komórek, jak myśmy wtedy żyli?), bez Internetu, Wikipedii, Googli, Facebooka. Pisało się ręcznie długopisem, maszyna do pisania była rzadkością. Fotografia była tylko tamta dawna analogowa, trzeba było mieć aparat, a kolorowe błony dopiero wchodziły w użycie i chodzenie do punktów ich wywoływania miało być sprawą następnych lat; później nagle zdmuchnęła je fotografia cyfrowa i w końcu foto w mobilach. Wtedy jadąc do Skandynawii (płynąłem dwoma promami do Oslo z przesiadką w Kopenhadze) aparatu nie miałem, nikt drugi też mi zdjęć nie robił, więc nie mam z tamtego czasu żadnej dokumentacji. Rok później kolega (dawno już nieżyjący Jacek Omański) pstryknął mi taką fotkę:

WJ 1990
Ja latem 1990

Próbowałem wyostrzyć ten obraz cyfrowo, bez dobrego skutku, więc zostawiam jak jest.

34 lata temu między Polską a krajami Skandynawii była przepaść, dla niemających tamtych wspomnień – nie do wyobrażenia. Każdy szczegół: wygląd miast, ludzi na ulicach, domów, ogrodów, mieszkań, samochodów, toalet, stacji paliw; nawierzchnia dróg, uśmiechy, uprzejmość, czystość: wszystko to przyprawiało o podziw, zawiść i dojmujące poczucie naszej mniejszej wartości. Kompleks niższości. Różni różnie go leczyli. Ja i koledzy głównie przez uzyskanie dystansu i poczucie bycia obok tamtych materialnych i przyziemnych porównań. Ten dystans zyskiwało się przez duchową praktykę, przez medytację i przynależność do buddyzmu. Do Oslo kontakt znalazłem też buddyjskim kanałem.

Teraz obserwuję, jak tamta różnica między nami a Skandynawią – zanikła. Autostrada nawet lepsza u nas niż u nich, pewnie przez to, że nowsza i budowana przy bardziej wyśrubowanych standardach. „Asfaltobeton” na szosach ten sam (gdy wtedy skandynawski dawał przyczepność kołom, a polski był jak ślizgawka, plus wyboje.) Ceny w zasadzie podobne (w 1989 r. dla Polaka były przerażające); benzyna w Norwegii po 8 zł litr, w Szwecji wracając znaleźliśmy tańszą nawet niż w Polsce: 6,40. W Polsce ciągle trochę więcej chaosu i pieprznika; wracając na obwodnicy Trójmiasta od razu zobaczyliśmy wypadek, potłuczone samochody na poboczu, straż i policja, podczas gdy tam chyba wypadków drogowych nie ma całkiem. Jeżdżą spokojniej. W Szwecji policję widzieliśmy raz, w Norwegii wcale. Zresztą jest cieniowanie, gradient: bardziej północna część Norwegii jest bardziej cool, południe już nieco chaotyczniejsze, Szwecja jeszcze bardziej i im dalej na południe, tym więcej niedoróbek, popsujek, niedomyjek, porzucenisk, staroci, śmieci – i w Polsce dalej proporcjonalnie do szerokości geograficznej. Tam ładniejsze domy i więcej zaufania do ludzi widocznego w krajobrazie: nie ma natrętnych u nas płotów, siatek i tujowych żywopłotów. Tam jeszcze pilniej koszą trawniki. Ale w sumie jedna Europa, dość już jednolita, krajobraz – ten ludzki, cywilizacyjny – wyrównany, chociaż przyroda inna (o czym tu piszę więcej).

A nawet, kiedy w latach 1989 i 1990 wracałem ze Skandynawii do Polski, uderzała mnie soczystsza zieleń drzew tam w porównaniu ze zgasłą, przybladłą i podżółkłą u nas. To też się zmieniło i teraz nie widziałem, by tamtejsze drzewa były zdrowsze i zieleńsze od naszych. Jaka przyczyna, co u nas ulepszono? Nie wiem.

Jednak główna różnica była inna: wtedy jechałem tam by zarobić pieniądze: miesiąc okazyjnego malowania płotów pozwalał na życie i utrzymanie rodziny w PL na długo. Teraz jechałem by pieniądze wydawać, te zarobione w Polsce, jako normalny turysta, którego stać.

Co zmieniło się we mnie? Z jednej strony w porównaniu z następnymi latami byłem jakby pusty: nie miałem mnóstwa późniejszych umiejętności, nie miałem doświadczeń: z kapitalizmem, przedsiębiorczością, wydawaniem książek i internetowych serwisów, pracą w radio, prowadzeniem iwentów, forów, warsztatów. Z szamanizmem i Twardą Ścieżką. Z prowadzeniem samochodu. Z posiadaniem domu i dbaniem o dom. Nie znałem wielu później przeczytanych książek ani zawartych w nich idei.

Z drugiej strony miałem wrażenie ciągłości: że to jednak jestem ten sam ja. Nie tylko dlatego, że mam w pamięci tamten czas i podróże, ale też przez to, że miałem poczucie dalszego ciągu: że dalej z tą samą uwagą-skupieniem przypatruję się drzewom, skałom, niebu, krajobrazom; tak samo usiłuję te rzeczy nazwać i „umieścić w sobie”, zintegrować poznawczo. Że z tamtego czasu kontynuuję zainteresowania i nie są one jakimś nowym rozdziałem, ale jest tak, jakbym dalej ciągnął tamte doświadczenia, eksperiencje. Jakbym zasnął, na nie więcej niż jedną noc, i obudziwszy się kontynuował tamte obserwacje drzew, skał, rzek, morza. Teraz skandynawski świat oglądał ten sam ja, który zwiedzał go wtedy. Te same ruchy, akcje umysłu – trwały. Odnawiały mi się w głowie te same treści i obrazy mentalne, które działy się wtedy. Znajdowały swój dalszy ciąg.

Po trzydziestu czterech latach. Przecież minął więcej niż jeden pełny obrót Saturna względem Plutona. Wtedy była ich koniunkcja i świat właśnie zaczynał się gwałtowanie zmieniać. Teraz jest trzy lata (prawie) po kolejnej koniunkcji, która przyniosła pandemię i wojnę z Rosją.

W drogę
W drogę...

Na razie jest (w mojej relacji) trzeci dzień wycieczki: wyjechaliśmy z niespodziewane pięknej Fjällbacki, przez urokliwe zielone dolinki okolone klifami mutonów dostaliśmy się do autostrady E6, przy wjeździe uczyliśmy się obsługi automatów paliwowych – w Szwecji i Norwegii do paliwa są tylko automaty na kartę, ludzie nie sprzedają, a często ich całkiem nie ma; omijaliśmy Oslo gminnymi (no, może powiatowymi) drogami – bez GPS nie dałoby rady; nawigacja to kolejny wynalazek, wtedy nieznany; potem znów na E6, doliną rzeki Vorma, wyżej pod nazwą Lågen; przy sławnym nartowisku Lillehammer deszcze przeszły – i do Frya Leir, gdzie znajomi Polacy (norwescy) czekają z noclegiem w swoim motelu. Nocy nie ma, tylko trochę zszarza się.