Autyzm to brak kontaktu. W sensie „spektrum” to upośledzenie tych funkcji, które odpowiadają za kontakt danej osoby z innymi. Clara Törnvall na podstawie własnych doświadczeń „bycia w spektrum” wskazuje, że chodzi tu o coś innego: o inne u autystów niż u neurotypowych postrzeganie świata, w tym innych ludzi. Wynik jest taki, że obie strony rozmijają się, nie natrafiają na siebie. Gdyby norma była tworzona przez autystów, to obecni neurotypowi byliby niepokojącymi ekscentrykami: nie mówiący wprost, kłamiący, udający, każący sobie w kółko powtarzać te same oczywistości i wiecznie zajęci tym, co sobie inni mogą o nich pomyśleć. W świetle autyzmu, tzn. gdy uświadamiamy sobie istnienie tamtej „opcji percepcyjnej”, pewne znane zachowania wydają się autystyczne lub zapowiadają autyzm – tzn. gdyby u kogoś rozwinęły się całkiem, to ową osobę uznalibyśmy za autystyczną. Przykłady.

Bawienie się słowami – zamiast ich używania w ich właściwej funkcji, tzn. jako przezroczystych narzędzi w rozmowie z kimś. Kiedy z kimś rozmawiasz, jesteś w trybie wymiany uczuć i myśli, to nie myślisz jednocześnie o osobliwościach wymawianych słów. Sensem rozmowy jest wymiana, a powtarzanie sobie słów, przyglądanie się im, wychodzi poza rozmowę i przeszkadza w rozmowie. Mówisz „masło” i powtarzasz słowo, wychodzi „słoma”. Mówisz „żółw” i zauważasz, że to jest „włóż” wspak. Zatem poezja każąca przyglądać się słowom – aliteracja Miłosza „poeta pamięta” tu się przykładowo nakojarza, lub Mickiewicza „kazał konia pułkownik kulbaczyć” – okazuje się takim poboczem – czyli właśnie spektrum! – autyzmu. Też dotykająca niekoniecznie poetów maniera przekręcania słów, używania ich „nie tak”, np. „jestem jadalny” lub „jadowity” zamiast „jestem głodny” należałaby do tego nurtu. W zasadzie całe językoznawstwo byłoby wreszcie autystyczne. Tak? – Jasne, bo służy do analizowania słów, a nie do ich przezroczystego narzędziowego dialogicznego używania.

U dzieci zdarza się układanie własnych języków. Zastępowanie ogólnych słów wymyślonymi przez siebie. Jak to zjawisko jest szerokie i czy ma związek (czy skorelowane jest) ze spektrum autyzmu, czy wskazuje na autystyczne skłonności? Nie wiem, nie znam danych. Sam w to kiedyś wszedłem i to raczej późno: kiedy miałem 11 lat gdzieś znalazłem lekcje esperanta i natychmiast uznałem, że sam też ułożę własny język, skoro tak można. Nie zrobiłem tego, za wiele pracy!, ale jeszcze długo co jakiś czas włączał mi się w umyśle „program” nakazujący wynajdywać jakieś konstrukcje: słowa, ich fonetyki i fleksje. Przyznam, że moje zainteresowania językoznawstwem miały u początków chęć podpatrzenia „jak to robią inni” i ewentualnego naśladowania – tak, jakby języki były zrobione przez kogoś, a nie naturalne. Czy wobec tego autorzy sztucznych języków byliby autystyczni? Najsławniejszy, czyli Ludwik Zamenhof, wydaje się zrazu ostatnim podejrzanym o autyzm – gdyż prócz tego, że ułożył swój język, to rozkręcił światowy ruch esperantystów, z czego wynika, że miał zmysł organizatora i umiejętność wyjścia w świat z własnym „produktem”. Marketing jest wszak ostatnią rzeczą, o której myślą „będący w spektrum”. Zamenhof – tu uprzedzam rozważania astrologiczne – urodził się z Jowiszem w Medium Coeli, co oznacza właśnie ekspansywność, działanie z rozmachem i łatwość wchodzenia w role publiczne. Jednocześnie miał koniunkcję Księżyca z Saturnem, a związki Księżyc-Saturn wydają się, przy powierzchownym rozeznaniu, jakie poczyniłem dotąd, głównym podejrzanym o wskazywanie na skłonności autystyczne. Jednak, gdy lepiej się przyjrzeć, jego esperanto ma silne cechy saturnowe i zarazem... tak, autystyczne. Ten język jest silnie sztywny. Usztywniony swoimi regułami, które każą np. „szpital” nazywać zgodnie z tymi regułami malsanulejo – całkiem przecież od bani – zamiast zaadoptować ogólnoeuropejskie słowo w rodzaju *hospitalo. Podobne przykłady można długo recytować... Esperanto ma coś w sobie, co sprawia, że nie jest to język rozmowy, lecz przeciwnie: monologu lub wykładu, przy tym sztucznie nadętego. Przy tym brak mu dostojnego uroku łaciny.

Skoro autyzm daje o sobie znać tam, gdzie dzieje się nie-rozmowa, to również stają nam przed oczami i uszami postaci każdemu znanych przecież „notorycznych” gadułów, którzy szczelnie otaczają się kurtyną nieustannej „nawijki” przez którą nie sposób się przebić. Ci wszyscy nad-kontaktowi i nad-towarzyscy chwytacze za guziki. Oraz ich szczególnie zjadliwa postać: ci którzy specjalnie szukają twojego towarzystwa, przychodzą do ciebie (lub do kogokolwiek) by zawracać ci głowę swoimi natręctwami. Zauważmy, że przecież oni w istocie bronią się przed rozmową. Przychodzi hipoteza, że ta nad-kontaktowość i monologizujące gadulstwo rozwinęło się u tych osób właśnie jako obrona przed prawdziwym kontaktem, przed rozmową. Byliby więc też oni/one kryptoautystami?

Gadułowie mają swój szczególny rys czy aspekt, którym jest brak wrażliwości na odczucia osoby przed którą perorują. Czy nie widzisz człowieku, nie słyszysz, nie czujesz, nie dociera do ciebie, że primo, ten drugi też ma coś do powiedzenia? I secundo, że od wielu minut lub kwadransów ma ciebie z twoim wykładem lub nagabywaniem szczerze dosyć i najchętniej wykopałby ciebie za drzwi, tylko mu uprzejmość nie pozwala? Ten brak słuchu na drugą osobę to jest zarazem to, co według Törnvall ostro różni neurotypowych od autystów: bo neurotypowi wbrew temu czym się szczycą, też nie czują, nie słyszą i nie rozumieją innych – ale właśnie autystów.

Wreszcie zauważmy, że słowo „autyzm” pochodzi od greckiego autos, co znaczy „sam”, a tworząc to słowo, nadano mu, prócz innych, sens „nadmierne skupienie na sobie, auto-centryzm”. Co pociąga, że o autyzm podejrzani są ci będący ponadprzeciętnie zainteresowani czy zaabsorbowani sobą, a w tym własnymi emocjonalnymi i innymi potrzebami. Taką potrzebą może być potrzeba kontaktu, która zdarza się, że przebija i lekceważy odbiór tej drugiej osoby.

C.d.n.