Kulturowa moda na autyzm, więc nie moda „modowa” i niska, ale moda poważna, podniosła rangę tego zjawiska, uczyniła je czymś „szlachetnym”. Częścią tego podniesienia rangi było uatrakcyjnienie autyzmu przez renaming, przez zmianę nazwy. Zaczęło się mówić o spektrum autyzmu – które ma zawierać zarówno hard core, twardy rdzeń tej przypadłości, więc autyzm „kliniczny”, jak i szeroki pas przejściowy od tamtego do normalności i neurotypowości. Spektrum to (inaczej) widmo, czyli barwny pas na który pryzmat rozszczepia światło białe. Spektrum to tęcza. I proszę popatrzeć: od razu (zrobiło się) lepiej! Przemianowanie autyzmu na spektrum zadziałało jak magiczna różdżka. Odtąd obcy, sztywny, groźny, a co najmniej nudny autyzm staje się... czymś fajnym, barwnym, błyskotliwym, cieszącym zmysły i atrakcyjnym. Lub raczej takim zaczyna się wydawać. Autyzm przemianowany na spektrum robi się wręcz sexy!

Przy okazji: pewnie niedługo oryginalne znaczenie słowa spektrum jako „rozkład światła na barwy lub fali na składowe częstotliwości” zaniknie i wróci do laboratoriów, a słysząc „spektrum” będziemy rozumieć (tylko) autyzm.

...Aż by chciało się być w spektrum. Ta fraza też jest ciekawa. „Być w spektrum” jak być w procesie, być w kursie, być w ciągu. Ale najbardziej ten zwrot kojarzy się z to be in, „być w tym”, jak około roku 1966, 67, ówcześni hippies lub może proto-hippies nazwali swój stan zerwania z nudną przynależnością do dorosłego, zachowawczego, oceniającego, mitygującego i opresywnego amerykańskiego mainstreamu. Dzięki temu „być w spektrum” przerzucamy most od autyzmu do buntowniczo-wyzwoleńczej kontrkultury szalonych sixties. Autyzm zostaje adoptowany do tamtej (hippisowskiej, „alternatywowej”...) linii przekazu. A ponieważ spektrum to tęcza, więc słowo to zbliża – w przestrzeni naszych wyobrażeń – autystów do seksualnej alternatywy, ogłaszającej się tęczową flagą.

Owo być w spektrum jest jednak mylące. Bo jeśli „jesteś w” czymś, to z tego czegoś możesz wyjść. A z autyzmu się nie wychodzi.

Spektrum staje się jeśli nie atrakcyjne, to co najmniej intrygujące. Budzi zaciekawienie wraz z pytaniem: a może ja też? Jak sprawdzić, zbadać, stwierdzić, czy się jest w spektrum? Clara Törnvall (bo to nad jej książką „Autystki. O kobietach w spektrum” nadal się pochylamy) pisze, że jest siedem kryteriów, z których wszystkie powinny być spełnione. Jednak kiedy przychodzi do ich wyliczania, cech tych robi się pięć lub sześć. Szczęśliwie są testy w Internecie. Z jednego z nich, przez ICOS Autism, wyszło mi 37 punktów na 50 możliwych, co mądra strona podsumowała: „Wyniki: autystyczny. Osiągnąłeś wynik powyżej 32 punktów. Oznacza to, że posiadasz sporo cech charakterystycznych dla Zespołu Aspergera. Taki wynik jest podstawą aby zacząć oficjalną diagnozę w kierunku Zespołu Aspergera.” No tak... Przy tym niektóre pytania były takie, że żadna z podpowiadanych odpowiedzi nie pasowała: bo np. na pytanie nr 13 (w tamtym teście), „wolę pójść do biblioteki niż na imprezę” najchętniej odpowiedziałbym: ani tam, ani tam. Imprezy mnie nie pociągają, ani niespecjalnie kusiły, gdy byłem młody, a bibliotek nie znoszę. Prócz tego zakreślając test, wiedziałem, czego on ode mnie chce, a to zawsze wypacza wynik. Ale tak czy siak, pozostaję przynajmniej na pograniczu „spektrum”. Moje odludne osobliwości wolę nazywać fobią społeczną; szczególnie pasuje do mnie punkt „unikają jedzenia i picia w miejscach publicznych”. Faktycznie, unikam!

Moda na autyzm, lub jego popularność, wydaje się reakcją i próbą szukania remedium na „cywilizację pośpiechu, nadmiaru, przebodźcowania, wspólnotowości i światowego połączenia każdego z każdym, wraz z nieuniknionym natręctwem innych” – jak pisałem w poprzednim odcinku. Autyzm jest, w dosłownym sensie, a-społeczny! Jednak we współczesnej cywilizacji widać – prócz dominującego czynnika konektywnego – także rosnący element autystyczny. Autystyczna w tym sensie jest, lub w kierunku autyzmu „pracuje”, rosnąca standaryzacja. Podróżując, przynajmniej po Europie, wszędzie nocujemy w standardowych pokojach hotelowych, gdzie nie trzeba kłopotliwie „rozkminiać” co do czego służy: kabiny prysznicowe są wszędzie te same, podobnie materace na łóżkach, sedesy, umywalki, czy sposoby zamykania drzwi. Jest standardowy zestaw potraw, jadłodajnie też wyglądają podobnie i nie trzeba w nich przebijać się przez próg lokalnych osobliwości. (Jeśli takie osobliwości są serwowane, to tam nie wchodzę.) McDonald’s jest twierdzą-ostoją takiej standaryzacji. Także wypełnianie formularzy, zwłaszcza przez internet, w miejsce osobistych pogawędek z np. „głowami” lub „duszami” hotelu czy wycieczki idzie w stronę takiego samego autystycznego standaryzmu. Zapewne można objechać Europę z nikim po drodze nie wdając się w pogawędki! Tak obce autystom i stresujące ich. Sam język maleje w opisanych procesach. Przestaje być potrzebna językowa, „rozmowowa” biegłość, wystarcza minimum angielskiego wspierane ikonami. Umiejętność rozmawiania wydaje się najsłabszym miejscem autystów (ci z hardcoru jej całkiem nie mają), więc świat odarty z rozmowy staje się dla nich bardziej przyjazny.

C.d.n.


Książka czytana: Clara Törnvall (szw. Wikipedia), „Autystki. O kobietach w spektrum”, wyd. Osnova, listopad 2022.
Winieta na podst. obrazu: pixabay.com/pl/photos/...