Dygitariusz to uczestnik wymiany idei, w szczególności twórca, mający internet za jedyne medium. Ale zabieranie głosu w internecie słabo przekłada się na kapitał uznania. Jak to zmienić?
Kim jest dygitariusz? Jeden z
dygitariatu? Końcówka -ariat kojarzy się z proletariatem,
początkówka dygit- od digit , co Etymonline.com
zwięźle wykłada: „from Latin digitus "finger or toe"”.
Ponieważ po naszemu owo finger or toe to jednakowo palec, to
wyłania się sens liczenia, zrazu na palcach. Oczywiście, digit
to cyfra. Dygitariusz wraz z kolegami dygitariatem to ktoś niby
proletariusz, ale cyrkulujący w cyfrowym subświecie.
Używam dalej w znaczeniu: uczestnik
dyskursu (wymiany idei), w szczególności twórca, mający internet
(„dygitał”: cyfrowe środki przekazu) za jedyne medium.
Na czym polega jego bieda, jego
prywacja (pozbawienie, odarcie)? Na tym, że jest sam. Prywatny. Tak
się jakoś porobiło, że internet – poprzestawanie na
cyfrowym-internetowym medium – wtrąca w samotną prywatność. W
prywatność będącą degradacją. Zabieranie głosu w internecie
słabo przekłada się na kapitał uznania. Co widać w porównaniu z
książką. Książka, jej napisanie i spowodowanie wydania, przynosi
zysk w kapitale uznania. Zamieszczenie tego samego tekstu w
internecie – nie. Skąd to się bierze? Publikacje w internecie,
czyli właściwie zabieranie głosu w internecie, jest tanie. Jest
łatwe. Dlatego internetowi autorzy starają się uczynić swoje
publikacje „droższymi”, utrudnić do nich dostęp. Np. formatują
tekst nie w ogólnym HTML-u, tylko w odrobinę trudniej się
otwierającym i sztywniejszym, mniej chętnie wlewającym się w
okna, PDF-ie. Starają się choć trochę upodobnić swój produkt do
książki na papierze. Nie-łatwość dostępu to jedno, drugim jest
nie-prywatność czyli sygnalizowanie samą publikacją, że produkt
wymagał działania nie pojedynczej osoby, ale większego zespołu,
redakcji, grupy, instytucji, fundacji, która to grupa miała
sponsorów i innych wspomożycieli. Intencja tego jest jasna:
zaangażowanie zorganizowanej grupy znakomicie podwyższa kapitał
uznania. Skoro uruchomiłeś zorganizowaną grupę liczącą 20 lub
100 osób, to znaczy, że jesteś społecznie silny, więc i uznany,
i pewien legion za tobą stoi. Podobna jest logika uzyskiwania
doktoratów lub profesur: tytuły te (czy stopnie) pokazują, że
uznana zorganizowana grupa udzieliła ci swojego kapitału uznania.
Sam tego nie zrobisz w pojedynkę ani z doraźną grupą znajomych;
ponadto za ciałami uniwersyteckimi stoi historia. Historii nie
zmienisz, jest dana, jak tablice, które Mojżesz zniósł z Synaju.
Dana, więc nie twoja-indywidualna i jako jednostkowy nawet
najbardziej sprawny twórca jej nie zrobisz. Książka, jej wydanie,
też jest manifestacją tego, że iluś ludzi oddało swój czas i
umiejętności twojemu produktowi, więc teraz zaświadczają, że
jest tego wart: udzielają mu kapitału uznania. Nawet, jeśli
jedynym bodźcem, który ich skłonił do pracy nad przełożeniem
twojego tekstu na wydrukowany, sklejony i równo przycięty papier
były wypłacone im pieniądze – ale wtedy przyczyną uznania był
ten, kto im płacił, więc właściciel finansowego kapitału –
wydawca, który twój tekst uznał za wart swoich pieniędzy.
Proletariackość (dygitariackość)
czyli prywacja twórców tylko-internetowych („goło-internetowych”)
chyba właśnie w większej części wynika z niskości uznania,
które płynie z internetu. Chociaż kiedy zaczynałem pisać ten
odcinek, wydawało mi się, że raczej przyczyną jest skromny zasięg
tego, co do internetu wrzucane. Ten blog jest poważnie czytany przez
ok. 20 osób. AstroAkademia
przez podobnie nieznaczną liczbę.
Coś z tym trzeba zrobić. Chociaż
zadanie jest mało łatwiejsze od założenia własnej waluty.
Winieta: fragment obrazu Giorgio de Chirico Il grande metafisico, 1917, z Wikipedii, drobny detal.
Komentarze:
1.
2021-04-19 10:36:49.
Adam Pietras 
:
co do publikacji na papierze (+ uznanie, wartości)
To też nie jest takie oczywiste. Swojego czasu przez różne blogi eksperckie albo nawet czasopisma naukowe przewijała się kwestia punktacji oraz tego, jak jest ona arbitralna. Okazuje się, mówiąc najprostszymi słowami, bo i nie tak wiele już z tego pamiętam, że więcej można punktów zdobyć (a zatem i ew. przetrzeć ścieżki "uznania" w kierunku grantów, zespołów badawczych) pisząc artykuły dość mierne, ale związane z jakimiś gorącymi tematami, tudzież wyrażającymi popularną aktualnie tezę, niż rzeczy znacznie ambitniejsze, ale niszowe. Podobna rzecz dotyczy kwestii książek jeśli chodzi o dziedzinę, wobec której nie da się nie być ambiwalentnym, a więc filozofię. Jest pełno "monografii", które polegają właściwie na tym, że w kolejnych rozdziałach przedstawia się to samo tylko innymi słowami. Dosłownie. W sensie ścisłym uznanie należy się np. takiemu Heglowi czy Heideggerowi, a 70% dyskusji to po prostu niezbyt ciekawe odcinanie kuponów. Przynajmniej tak jest na rodzimym rynku. Jeśli chodzi o kwestię uznania, to cóż, ja osobiście mam to, czego chciałem, bo w latach szczenięcych, w których podejmuje się decyzje rzutujące na przyszłe 10-15 lat, moim ideałem był samotny geniusz - a więc jestem samotny, choć co do geniuszu nie jest to już takie oczywiste. W środowiskach różnej maści artystycznych było swojego czasu coś takiego, jak underground, drugi obieg, którego wytwórcy i odbiorcy szczycili się jeśli nie odziedziczonym w spadku warsztatem bądź uznaniem, to przynajmniej tym, iż zajmują się rzeczami, które mają realny związek z ich bezpośrednim doświadczeniem (autentyczność). W kwestii wyboru istotnych dla podmiotu wartości nie jest to takie głupie, jak głoszą psychologowie humanistyczni a za nimi coache najwięcej satysfakcji sprawia realizowanie tych wartości, w które się samemu wierzy - choćby nie były one szczególnie popularne. A przynajmniej taki wniosek można z tego wysunąć. Może uznanie nie jest czymś aż tak istotnym, ew. można znaleźć inne jego źródła niż mainstream?
Faktycznie, Adamie, w tym, co napisałem, mogło powstać wrażenie, że uznanie to to samo, co popularność, i że zrównuję te pojęcia. Ale tak nie jest. Pewnie w następnych odcinkach zajmę się tym, czym jest to uznanie.
Intuicyjnie potrafię pojąć, czym jest uznanie, ale jak to bywa z intuicjami, są dosyć niejasne. W wymiarze psychologicznym uznanie jest jakąś potrzebą intrapersonalną, a jeśli tak, to kwestia komu użyczamy uznania bądź od kogo go oczekujemy jest nieco względna. To właśnie chciałem zaznaczyć, że dla mnie kwestia uznania jest czymś w rodzaju wyścigu szczurów albo nawet "egregora". Niszowy artysta zaprzyjaźniony z miejscowymi babciami-mistyczkami, chłopem od którego bierze pszenicę (zakładając, że to np. Bieszczady), ciekawy otaczającego go świata i znający bolączki ambitnych młodych marzących o szturmie na centra daje i otrzymuje uznanie od lokalnej społeczności. Jest wolny i jest wśród - w pewnym sensie - przyjaciół. To taki trochę wyidealizowany obraz, biorąc współczesne warunki tym bardziej, ale na czymś adekwatnym polega np. znana w nieco bardziej konserwatywnej socjologii idea "społeczeństwa organicznego", przeciwstawionemu typowemu dla liberalno-kapitalistycznego wyścigu zatomizowanych ambicji/mocy/egoizmów (to niestety ta ciemna strona liberalizmu). Żeby posiłkować się klasykiem, taką idyllę przedstawia Kondratiuk w filmie Pełnia albo Zanussi w Strukturze Kryształu. Dobry _punkt orientacyjny_, jak dla mnie. Pozdrawiam, ap.
We spółczesnej debacie mówi się czasami o dwóch podstawowych pojęciach struktur społecznych czy mikrospołecznych - a więc liberalizm i komunitaryzm. Liberalizm jest oparty o własną sprawczość, niezależność, wolę mocy. Komunitaryzm jest oparty o wspólnotowość, a więc o to, o czym powyżej pisałem. Nie mam teraz pod ręką żadnej publikacji na ten temat, ale jest coś na wiki a tym bardziej w google i różnych academia.com etc. (Wydaje mi się, że można szukać jakiegoś kompromisu pomiędzy obiema postawami.)
Rozumiem, uznanie jest przyznanie jakiemuś produktowi bądź czyjejś działalności czegoś w stylu pieczęci ("glejtu) przez zaufaną instytucję (instytucję w szerokim sensie - chodzi o jakiś podmiot publicznego zaufania). Za daną instytucją stoi historia, która sama w sobie jest czymś w stylu instytucji, np. z racji nagromadzenia wysoko wartościowych, powiedzmy, produktów (lepiej, choć bardziej abstrakcyjnie: dóbr). Tylko teraz pojawia się takie zagadnienie, że instytucje mogą się kruszyć. To jedno, przez odpowiednie miejsca Internetu przesuwają się od czasu do czasu fale utyskiwań na współczesny uniwersytet (ale to już inny temat). Druga sprawa, że jakaś instytucja może zwyczajnie nie obierać zasięgiem jakichś części rzeczywistości, przez co np. każdy, kto w niej funkcjonuje zdaje sobie sprawę, iż jej orzeczenia są arbitralne. Wtedy teoretycznie może pojawić się taki problem, iż ta przeoczona przez instytucję część rzeczywistości traci do niej zaufanie, teoretycznie również może pojawić się takie zagadnienie, jak jej chęć podjęcia rękawicy tudzież wybicia się na podmiotowość. Tylko że ta podmiotowość w tym wypadku oznacza uznanie przez instytucję. Natomiast - mówiąc o teoriach - nie każda przeoczona podgrupa tego potrzebuje. Jeśli jesteśmy przy socjologii, alternatywne ruchy kulturowe lat 60 najpierw pracowały nad swoim "zasobem myślowym/ideowym - swoją tożsamością", później dopiero ew. podjęły szturm przez instytucje, w tym wypadku uniwersytety, a więc centra. Piszę ten przydługi fragment z tego względu, żeby uwypuklić pewne zjawisko, a mianowicie to, że szturm kontrkultury albo szeroko pojętej lewicy - to tylko przykład - nie polegał na zyskiwaniu uznania wśród instytucji, a więc na mówieniu ich językiem, pojęciami wedle nich stworzonymi. Polegał na zdobywaniu właściwie sposobami wojennymi (siła, podstęp) centrów tylko po to, by z nich móc nadawać swój własny komunikat o treści takiej, jakiej się jej podobało. Mam na myśli, to ciąg mojego wywodu, że jeśli liczy się realpolitik, w sensie siły i podstępu, nie zaś tworzenia swojej tożsamości w stosunku do pojęć wypracowanych przez centrum (dzisiaj o tamtych centrach już i tak mało kto pamięta) oznacza to, że uznanie o którym mówimy jest rzeczą arbitralną, bo w ogóle siła albo podstęp są czymś zupełnie arbitralnymi. Dlatego nie warto moim zdaniem tak bardzo się tym przejmować, pisałem jako o wirtualności rozmaitych narracji. PS: Ok, jest to droga, powiedzmy, anarchistyczna, ale chodzi o to, czy my w ogóle chcemy grać na zasadach, które dyktuje nam centrum, czy uznajemy je tylko na gruncie bodźca estetycznego, bo siła albo wpływy mają swój sens estetyczny (urzeczenie, uznanie), a prócz tego pragmatyczny (możliwości przez nie reprezentowany), a prócz tego arbitralny.
6.
2021-04-19 13:11:05.
Wojciech Jóźwiak 
:
Uznanie to nie satysfakcja. To rodzaj społecznego kapitału
" jak głoszą psychologowie humanistyczni a za nimi coache najwięcej
satysfakcji sprawia realizowanie tych wartości, w które się samemu
wierzy - choćby nie były one szczególnie popularne."
Uznanie rozumiem w sensie obiektywnym, dlatego piszę "kapitał uznania". Uznanie przekłada się na sprawczość.
Nie chcę, żeby mylić uznanie z osobistą subiektywną emocjonalną satysfakcją.
Amy Winehouse lub Robin Williams mieli ogromne uznanie, ale woleli popełnić samobójstwo.
7.
2021-04-19 13:22:46.
Adam Pietras 
:
Już rozumiem - dwa odrębne wątki
Już rozumiem. Uznanie jako sprawczość, tj. możliwość wpływu na obiektywną rzeczywistość. Tylko, że przeplata się przez to wątek, który był poruszany przy lekturze książki prof. Zaryckiego - a więc uznanie oznacza gratyfikację, brak uznania upokorzenie. Ja pisałem właśnie w tym wątku, bo poniekąd jesteśmy istotami - jak ktoś nazwie, psychicznymi, duchowymi, emocjonalnymi - i to również jest istotne, tym bardziej w całym tym kontekście społeczeństwa otwartego libków ew. wstawania z kolan konserw. Mam przez to na myśli, iż ta potrzeba jest zauważana w dyskursie, a więc w jakiś sposób jest realna. Ale to odrębny wątek niż sprawczość w świecie obiektywnym, wpływ na wydarzenia, sposób myślenia, działania itd. W takim razie rozumiem, iż przede wszystkim o to chodzi - o możliwość przejęcia w jakiś sposób "radia" tudzież innych pasm transmisyjnych. Cóż, nie mam tu szczególnych przemyśleń. Do tego pozycja istotnie jest kluczowa, tj. taka pozycja, którą uznają ci, do których przekaz jest kierowany, dochodzi ew. kwestia budowania tej pozycji, powiedzmy, "zyskiwanie zaufania" albo "pijar". Nie zastanawiałem się nad tym w aż tak szerokim wymiarze, ale w takim wypadku chyba nie pozostaje nic innego, jak "gdzieś się wkręcić", a najlepiej, w środowisko podobnych sobie, bo istnieje coś takiego jak immunizacja (odporność na przekaz niezgodny z linią danego podmiotu). Natomiast samo słowo "uznanie" w języku polskim jest obarczone taką właśnie wieloznacznością. Pozdrawiam, ap. PS: Żeby wspomnieć dyskusję na forum, takim działaniem na poziomie uznania w stylu mikro była praca przywołanej przez Micza, jak byśmy dziś powiedzieli, aktywistki społecznej, która zdobywszy zaufanie (uznanie, autorytet) wśród warstw klasy pracującej, wskazywała im przez własne działanie drogi wyjścia z sytuacji impasu, w tym wypadku - prowadzenie handlu w wypadku, kiedy było to uznawane za nieco "niegodne", powiedzmy.
mówi się "uznanie", ale chodzi o autorytet.
9.
2021-04-19 15:14:18.
Adam Pietras 
:
rozróżnienie "uznania" a "autorytetu" ma sens o tyle
o ile uznanie jest średnią a autorytet czymś "ponad to". Brak uznania upokarza, brak autorytetu nie. Podejrzewam, że to temat na niezłą pojęciową zabawę.
10.
2021-04-19 19:12:55.
Micz :
między kosmopolityzmem a szowinizmem
Przedwojenne
ABC miało program mogący wyprowadzić Polskę z kryzysu - wtedy (tworzyło kapitał uznania skutecznie), potrzeba było z 20-30 lat, a nie zero ;p bo mieli zero czasu. Dobry program na tamte lata to był; jakby zbalansowować myślą polityczną działaczy kresowych to droga prosta - (tylko trzeba by odjąć katolicyzm, ale to teraz) - bo jak wtedy tj. w 30’ wytłumaczyć świat bez katolicyzmu, szczególnie w warstach chłopskich. Wspomniany
Harusewicz (pomijając temat już podjęty wcześniej,
jego żony) np. leczył ludzi za darmo praktycznie - albo co łaska - bo chłopi nie mieli czym płacić - osób tego pokroju było sporo wtedy (ale, aby pozowlić sobie na prace u podstaw musieli mieć wcześniej wypracowany kapitał, musieli mieć pieniądze, które przeznaczali na cele społeczne).
Obecnie kapitał uznania dla centrum i lewo (mających problemy z dowartościowaniem) przejawia się na wielu portalach tzw. głównego nurtu - serwują rozmowy/wywiady/artykuły z "autorytetami" - dla nich autorytetami są "John Johnson z Kolambia Uniwersiti, Stefano Gigi D’Agostino z Roma Uniwersiti, Heinrich Hanke z Technische Universität München, Gasha Gashen z New Jork Uniwersiti, Steven Stevenson z Uniwersiti w Nottingham itd. itp." - to jest dla nich jak pismo święte - jak cytują, że John Johnson z New Yorker (centrum światowej lewicy) powidział "to a to" - to jest wgl, jakaś abstrakcja, jak dla mnie, niektóre ich poczynania. Ale czasem bywa śmiesznie przynajmniej, czasem też żenująco.
1. Nie myślmy czarno-biało. Z uniwersytetem jest bardzo szeroka dyskusja, którą osobiście nie do końca ogarniam. 2. Zarówno kosmopolityzm (uniwersalizm) jak i lokalizm (partykularyzm) mają swoje szowinizmy. 3. Właśnie zamówiłem "Pojęcie uznania we współczesnej myśli filozoficzno-politycznej" Krzysztofa Michałowskiego i jeśli będę w stanie przetworzyć wiązkę mojej świadomości na umiarkowanie klarowny wywód odezwę się. PS: W kwestii katolicyzmu polecam zainteresować się katolicką nauką społeczną.
12.
2021-04-19 21:16:21.
Micz :
historiae
Właśnie nie myślę tak - znam etykę chrześcijańską i trudno jej nie popierać to trzon kultury i filar, ale tu chodzi o co innego - w PL trzeba ludziom głowy otwierać, a nie zamekać, bo nic z tego nie będzie.
A centro/lewo pomija masę spraw - chyba nieświadomie większość jej przedstawicieli - nie znają historii najzwyczajniej (tej 44-63), tak mi się zdaje - w PL to się nie przyjmie lewo/centro - dlaczego? Otóż, bo nie może być tak, aby
człowiek co w 1920 Polske nagabywał,w 1943 biegał po
puszczy Nalibockiej i strzelał do Polaków, a po 45’ wprowadzał reżim - miał tu jakichkolwiek sukcesorów - to jest wbrew etyce jakiejkolwiek. Trzeba liczyć, że "centro" się obudzi wreszcie i odepnie od "lewo" (lub odwrotnie, bo w PL, czym jest centro?...) - bo nikt nie chce korpokracji w PL. A prawica stanie się "oświecona" i zacznie zajmować się problemami istotnymi, ogólnoludzkimi. koniec offtopu
Dygitariat - chyba nie ma na to recepty.
13.
2021-04-19 21:36:49.
JSC :
Teraz ciekawe fakty na temat uznania jako kapitału dostarcza piłka nożna...
a dokładniej wojna o Super Ligę. (...)Reszta świata(...) robi dym jakby drużyny założycielskie zamordowały całą dyscyplinę sportową. Jakby oni na prawdę wierzyli, że nie istnieje różnica potencjału finansowego po przekroczeniu, której np. taka Legia będzie wygrywała z takim Bayernem tylko sporadycznie.
14.
2021-04-19 22:01:53.
Micz :
sl
Super Liga to już kulimnacja tego co "Wielki Kapitał’’ chce zrobić z tego najpopularniejszego sportu. Kasa, Kasa - wystarczy popatrzeć na pensje w Premier League (1 angielskiej) po 100-300 tyś. funtów tygodniowo to norma.
A Polska liga to dno, kopanina - każdy to wie, nie da sie patrzeć. Już w tym sporcie mało "ducha".
15.
2021-04-19 22:20:57.
JSC :
Sądzę, że ten brak ducha w polskiej lidze ma związek...
z szemranym towarzystwem z pod ciemnej gwiazdy. O jego sile niech świadczy tytuł pewnego reportażu, który mówi wprost (...)Jak bandyci ukradli Wisłę Kraków(...).
16.
2021-04-20 18:25:10.
smoczyca :
dygi
Lubi Pan wymyślać stare[Saturn] na nowo[Mars] i w dodatku medialnie[Neptun]
Fajny AUTORYTET
18.
2021-04-21 00:16:53.
JSC :
I wychodzi na to, że Superiga to tylko tani blef...
a szkoda, bo od dawna było widać, że odizolowanie tych drużyn od reszty wyszłoby wszystkim na dobre. Przecież od dawna wiadomo, że jak nie dadzą komuś rady to zwyczajnie wykupią jego wybijających się zawodników. Na pieniądze szejków i oligarchów pokroju Abramowicza nie po prostu rady.
19.
2021-04-21 08:07:08.
Micz :
Kadyks vs. Perm
JSC bo Florentino Pérez wystartowałby ten teatrzyk jakby mógł, nawet meczem Cádiz CF vs. Amkar Perm, a oglądając nucił
The Gambler Kenego Rodżersa. Na Abramowiczów - czyli "ruski" establiszment w London City z full kontami oraz na szejków nie ma rady. Ale na swoim podwórku trzeba zwracać na to uwagę.
20.
2021-04-21 12:01:23.
JSC :
Tak czy siak powstało takie zniesmaczenie całą tą sytuacją...
że kluby zaangażowane w nią szybko kapitału uznania lokalnych kibiców nie odbudują, a i bez rzeźni w zarządach się nie obejdzie.
21.
2021-05-12 09:45:57.
Piotr Paprocki :
Media społecznościowe jako związki zawodowe dla dygitariatu.
Tytuł nieco żartobliwy i na wyrost, ale obserwuję, że różne platformy komunikacyjne/społeczne mają różnorodne podejście do zagadnienia o którym wspominasz. Np.
Facebook poszedł w zestaw wybranych emocji: jako facebook’owicz możesz lubić (ale już nie nielubić), możesz od niedawna też okazywać inne, intensywne emocje: zaskoczenie, smutek, złość, śmiech - to praktycznie zżynka z z fotografii Ekmana, a więc zestaw pierwotnych afektów. Przy czym społeczność może się grupować pod kątem dowolnych kategorii z jakimi się utożsamia - zainteresowania, religie, poglądy, śmieszne obrazki czy znajomości z życia w realu (swoją drogą dawno nie widziałem, żeby ktoś jeszcze używał tego słowa).
Inny system przyjął reddit, gdzie "karma" nagradza posty aprobowane przez społeczność, ale może też wyminusować kogoś, kto np. nie wniósł nic sensownego do dyskusji czy złamał netykietę. Przy pewnej ilości punktów ujemnych post przestaje być domyślnie wyświetlany. Zbieranie karmy jest często o wiele łatwiejsze w przypadku dużych grup, np. w rodzaju tych z memami czy zdjęciami, niż zajmujących się bardziej niszowymi zagadnieniami, więc podobnie jak cytowania przy pracy naukowej nie są automatycznie wyznacznikiem wysokiej merytoryczności, ale wydaje się wystarczający dla utrzymywania poziomu w mniejszych grupach. Reddit chociaż na upartego można nasycić danymi osobowymi to nie jest to takie oczywiste i raczej zdecydowana większość użytkowników nie tworzy tam persony.
Poza tym są jeszcze Chany, gdzie każdy jest z definicji anonimowy, nikt w ogóle nie ma profilu ani wyznacznika statusu (jak obserwujący na fb i insta albo karma na reddicie), a o żywotności wątków na serwerze decyduje to ile osób napisze kolejne wiadomości. Dalej jednak, podobnie jak na reddicie, fala informacji zwrotnych w rodzaju kolejnych iteracji nowo-wymyślonego mema może wywołać poczucie indywidualnej dumy - i rzeczywiście choćby 4chan słynął swego czasu z wywoływania zamętu przez akcję zorganizowane przez grupę anonów, a najsłynniejszy viral zresztą przyjął wręcz formę cyberkultu QAnon.
Discord z kolei przyjął formę bliższą społeczności post-piśmiennej, wprowadzając duże możliwości modyfikacji serwerów komunikacyjnych botami, modami, pluginami dla graczy i nieograniczonym zasobem emotikonów. Uznanie istnieje na poziomie rang serwerowych i lokalnych społeczności, na poziomie bezpośrednich interakcji dalej pozostaje platformą komunikacyjną.
22.
2021-05-13 11:47:52.
Wojciech Jóźwiak 
:
Związki zawodowe to raczej nie są, ale...
Historyczne związki zawodowe organizowały się dla walki: dla wymuszania swoich postulatów i demonstrowania swojej woli przez strajki i demonstracje. Był przeciwnik! W mediach społecznościowych akurat tego nie ma. Ale poczekamy, zobaczymy, może będzie: może ktoś założy wojownicze medium?
23.
2021-05-13 12:04:29.
JSC :
Ponoć coś tam założył...
Trump. Swoją drogą wojowniczy to są ci Chani, tylko że to jest taki bunt bez powodu.
24.
2021-05-13 12:20:59.
Adam Pietras 
:
Art. o punktacji i uznaniu (szeroko)
https://fundacjarepublikanska.org/spoleczenstwo-punktowe-2/
Tak, chanowcy, też twitter służy obecnie za taką arenę polityczną, a swego czasu tumblr był miejscem głoszenia poglądów i walki o prawa dla różnych środowisk lewicowo-tożsamościowych...
26.
2021-05-13 12:46:39.
JSC :
Z twitterem jest taki problem...
że tam zlecieli się politycy i dziennikarze, zatem siłą rzeczy musiał się stać areną polityczną.
27.
2021-05-13 13:01:21.
Adam Pietras 
:
Chanowcy, Fukuyama, K. Dick, MTV
Chanowcy są wojowniczy bo ich dziewczyny rzuciły, wszystkich na raz. O mój rozmarynie... Tęskni męskie serce do wojaczki i przysięgi na śmierć i życie. A tu Fukuyama się wkrada i to już od dawna, choć trochę na odwrót. I stąd się bierze nieporozumienie, jak to pisał Philip K. Dick, Cesarstwo Rzymskie zostało zepchnięte do podziemia. A tymczasem kwitną nam nowe perspektywy, pewnie zawodne (jak wszystko), ale interesujące, eksploracji nie-kończących się możliwości które zasiał rock’and’roll, MTV, turbokapitalizm i postmodernizm. Też przygoda, tylko malowana inną kreską.
Fukuyama na odwrót, czyli nowy początek historii? :) Więzienie z czarnego żelaza zarówno żyje w przeszłości, jak i w teraźniejszości, choć można się też jego krat dopatrzeć w jak najbardziej głównej i naziemnej kulturze/społeczeństwie. A wspomniana mieszanka przypomina mi eksperymenty formalne środowiska obracającego się wokół wczesnych dzieł filozofa Nicka Landa, czyli akceleracjonistów. Dla zainteresowanych podrzucam stream po polsku:
https://www.youtube.com/watch?v=LZ05D9pgw54
29.
2021-05-13 13:57:01.
Adam Pietras 
:
Fukuyama, Pas Rdzy, Nick Land
Fukyama na odwrót, mam przez to na myśli, że nie dla wszystkich jest jednak ta redystrybucja i co by nie mówić - to jeszcze inny temat - to słynny Pas Rdzy i tak dalej, u nas ew. Transformacja a po 30 latach 500+ (ze środowisk lewicowych wyszła książka-reportaż o tym, jak to w transformacji się mieszkało w cieciówce, więc temat jest raczej serio). Poza tym Fukuyama jako koniec historii a więc poniekąd koniec narracji heroicznych, ew. sakralnych, a przede wszystkim patetycznych. Kłania się zasada protestancka szukania "Boga" w codzienności, w ciułaniu do grosza i tak dalej. Taki temat. Kraty... hm, to co piszesz kojarzy mi się z Faucaultem, albo tym, do czego dochodzi niekiedy człowiek trochę zbyt jednak zbuntowany, ujmę to w ten sposób, iż są trzy ciała Buddy, z których jedno jest właściwie własnością społeczeństwa, drugie kogoś-tam a trzecie masz dla siebie. Kojarzę Nicka Landa z nazwiska i ogólnych idei, bardziej znam się na Deleuzie (ach ten wiekuisty spór pomiędzy Frankami i Anglofonami!), czerpię coś z tego typu idei, ale się na nich nie zatrzymuję. Pozdrawiam! ap
30.
2021-05-13 14:42:02.
Adam Pietras 
:
Pozwolę się (sobie) wyprodukować - Mechliński Paweł
Co mam na myśli, mam ochotę się wyprodukować. Nick Land, jeśli dobrze go rozumiem, a nie mam wielkiej znajomości, to stawiał w dużej mierze na kreatywność w wymiarze podmiotowości. A więc że nie jesteśmy już strażakami czy pracownikami Biedronki, a więc nasze kontrakty społeczne opierają się w jakiś sposób o naszą kreatywność. Land pisał coś nawet o Cthulu, był chyba tego gatunku eksperymentatorem, który zastanawiał się, czy dostatecznie rozhulany umysł ma wpływ na rzeczywistość w jej poziomie elementarnym - co jest bliskie sercu ezoteryków, jak sądzę. Jest to diablo szalone, ale jakże ciekawe. W tym momencie wchodzi turbokapitalizm, który jest ustanowiony o zasadę liberalną, wedle której możesz wszystko, dopóki mnie nie krzywdzisz. To rzecz podmiotowości - którą ktoś już w XIX w. opisał jako chodowanie brodawek na własnej twarzy. Dla satysfakcji, dla wyskoku, dla eksperymentu metafizycznego - co się stanie, jakie jest miejsce moich myśli w świecie. Czy ktoś musi je znać by miały wpływ na świat - tak z resztą twierdzili również gnostycy. Jest to diablo szalone, ale jakże ciekawe. Cała rewolucja lat 60, dziesięć lat potem wprzęgnięta w kapitał, miała w swojej idei jakąś ślepą, duchową siłę rozsadzania tego, co uważała za martwe. Trzeba przyznać, co jest martwe a co żywe jest kwestią indywidualnego gustu, tak to już jest, a w ćwiczeniach percepcji najciekawsze jest to, kiedy w końcu z niebios schodzi się na ziemię i dzięki nim zaczyna się rozumieć otaczający świat - świat czyli ludzi. Takie eksperymenty antropologiczno-hermeneutyczne wykonywał np. extremalnie metalowy band Slayer, z domieszką horrorystycznej, chwytającej za oczy czy jaja autokreacji, ale udało im się. Jeśli świat to ludzie, wszystkie niebiosa i piekła mają sens tak długo, jak mieszczą się w ich sercach - i to jest właśnie czynnik poznawczy tej całej zabawy. Tak widzę sens tego typu eksperymentów... a więc poniekąd jest to przedobrzenie postmodernizmu czy akceleracjonizmu w kierunku bardzo klasycznym.