Wojciech Jóźwiak 2024
Wojciech Jóźwiak .PL

2024-11-19

Title img Erozja i kontr-erozja języków

Dlaczego języki w ogóle istnieją, chociaż wciąż wycierają je procesy uproszczeń? Czy język może być spontanicznie twórczy?

Języki (jak czytam o nich i je słyszę) zmieniają się, ewoluują, a ich ewolucja polega na rozmaitych uproszczeniach. Upraszczana jest wymowa, ale również gramatyka, więc fleksja (odmiana) i składnia. Upraszczanie wymowy-fonetyki idzie poprzez kilka procesów. Przychodzą mi na myśl:
– Lenicja spółgłosek, czyli wymawianie ich z coraz słabszym zwarciem, przez co np. z dawnego łacińskiego totus („wszystek”, że zwartym bezdźwięcznym t w środku, zrobiło się słabsze dźwięczne d, które w hiszpańskim todos („wszyscy”) jest wymawiane bez zwarcia, szczelinowo jako ð. U nas ń (nosowe ze zwarciem) jest w wielu miejscach wymawiane bez zwarcia, jak w Gdańsk, koński, państwo itp. gdzie staje się nosowym „j”. To jest przykładem, jak lenicja ze spółgłoski robi półsamogłoskę. Podobnie dawne polskie sceniczne ł, wymawiane dosadnie ze zwarciem na dziąsłach (podobnie jak t lub r) dopiero w XX wieku (jak twierdzi prof. Gościwit Malinowski) przeszło hurtem, we wszystkich kontekstach, w półsamogłoskę nie różną od „u” w słowie „sauna” lub od angielskiego „w” (well, weekend, Washington). Przez co słowo „nauka” jęło być wymawiane „nałka”, chociaz powinno mieć dwie sylaby: „na-uka”, od „uczyć”, jawny błąd, którego raczej już się nie cofnie. Lenicja zaszalała we francuskim, co widać w słówku chevaux („konie”), wymawianym, gdy szybko, jak mniej więcej „švö”, które pierwotnie w ludowej łacinie zapewne szło caballes.

– Apokopa czyli połykanie-opuszczanie końcówek. Ten proces idzie równolegle, wzajemnie wspomagany, z tendencją do zaniku fleksji, o czym dalej. Skoro napisało się „dalej”, to przypomnijmy, że w dawnej polszczyźnie i w dialektach to słowo i podobne były/są wymawiane „dali”, co daje wieloznaczność, znaną z hymnu państwowego, gdzie „ojciec... cały zapłakany”, które to słowa jednak w intencji autora powinny być dzisiaj pisane: „[swojej córce] całej zapłakanej”. Bo w dialekcie Wybickiego tamto końcowe „j” zanikło, a w dzisiejszej literackiej polszczyźnie zostało. Francuski obcinał totalnie: najpierw wygłosowe samogłoski, potem spółgłoski, co widać choćby w nazwisku i marce Renault, gdzie zanikły końcowe t, l, „u” zaś wbiło się do „a” robiąc głoskę w rodzaju „o”.

– Synkopa czyli niewymawianie samogłosek krótkich bądź nieakcentowanych. Zjawisko powszechne; powoduje powstawanie trudnych do wymówienia zbitek spółgłosek, co aż za dobrze znamy z naszego polskiego, vide skrwawiony, mistrzostw świata, drżenie, tkaczka. W polskim i w innych słowiańskich jest to skutek zaniku jerów, czyli krótkich „ĭ” i „ŭ”. Ostatnie z wyliczonych słówek, zanim naszym przodkom jery przestały być potrzebne, brzmiało jak: tŭkakĭkā. Prawda, że to łatwiejsze? Wiele języków nie czeka, aż zrobi się zbitka jak rzeczone „skrw” lub „ksšf” w niemieckim Fuchsschwanz, „lisi ogon”, tylko od razu opuszcza, przestaje wymawiać zawadzający nadmiar spółgłosek.

Kolejnym zjawiskiem masakrującym języki jest:
– Palatalizacja. Czyli przesuwanie artykulacji ku środkowi jamy ustnej. Przez co z „k” robi się najpierw miękkie k’ – jak w ang. cow, cowboy, I can itd., a dalej głoska, którą w pl zapisujemy ć. Niekiedy poprzez fazę miękko wymawianego „cz’”, którego w pl na szczęście nie ma, bo i tak tych palatalizacji mamy najwięcej w Europie; w słowie „szczęście” spalatalizowane zostały kolejne „sz” (dawniej „s”), „cz” (dawniej „k”), „ś” (z „s”), „ć/ci” (z „t”). Dla porównania, bez palatalizacji pozostały pokrewne słowa „kęs” i „częsty”. Czy nie ładniej i „lżej” brzmiałoby *skęstje?

Jak widać, palatalizacja dotyka też spółgłoski wymawiane zrazu z przodu jamy, które lecą ku środkowi, zlewając się z palatalizowanymi tylnymi. Proces ten dotknął wszystkie słowiańskie, w germańskich dał angielskie „cz’” lub „dż’” w cheese lub gin – pierwsze rdzennie germańskie, drugie romańskie; i równie jak w słowiańskich lub nawet intensywniej poszedł w romańskich, vide włoskie cento (č’ento) z łac. centum czytaj „kentum”. Najdalej w tym poszedł prawdopodobnie tybetański, gdzie chyba większość samogłosek przeszła w coś, co dla polskiego ucha brzmi jak „ć”.

I jeszcze proces, dla którego nie znalazłem literaturowej nazwy, którym jest mnożenie samogłosek, ich typów. Dopisywanie ich do repertuaru danego języka. Wstawianie ich, w sensie systemu, pomiędzy te bardziej bazowe. Słowiańszczyzna, a także łacina, miała ich klasyczne pięć: a, e, i, o, u. Polski nie wytrzymał i dodał „y” czyli pośrednią między „i” a „e”. Podobnie rosyjski, tylko tamtejsze „y” jest pomiędzy „i” a „u”. Rumuński idąc od klasycznej łacińskiej piątki dodał dwie, pisane jako â (wymawiane pośrednio między „i” a „u”) oraz ă (środkowe czyli ǝ). Skandynawskie, niemiecki i francuski dodały sobie przednie „o” i „u”, czyli ö, ü, różnie zapisywane. Niesławnym rekordzistą jest angielski, w którym dosłownie wszystkie samogłoski inaczej wymawia się niż klasyczną piątkę łacińską, a do tego ma ich bodaj 13 plus podobna liczba dyftongów i tryftongów, i nikt nie wie, ile naprawdę. Rekord, jak napisałem, niesławny, ponieważ im więcej jest samogłosek, tym mniej różnią się między sobą. Zwłaszcza gdy jak w angielskim są stłaczane na mniejszym niż tamto klasyczne polu artykulacyjnym. Skutek: pływanie wymowy i trudność z identyfikacją sylab. Mylą się bear, beer, bare. Kto odróżni na słuch bad od bed, beach od beech i bitch, shit od sheet?

Języki tracą fleksję i przesuwają się od typu syntetycznego (fleksyjnego) do analitycznego. W typie fleksyjnym jest wiele formantów: sufiksów, prefiksów a nawet infiksów, i alternujące rdzenie (prawidłowiej: tematy). W typie analitycznym inaczej: są gołe rdzenie, a tym co określa ich znaczenie jest miejsce w zdaniu mającym sztywny szyk. Stare języki indoeuropejskie – grecki klasyczny, sanskryt, łacina były/są fleksyjne. Praindoeuropejski, czyli język wojowniczych konno-wozowych pasterzy z kultury Jamna, musiał być fleksyjny i to z bogatą fleksją. Fleksję zachowały bałtyjskie i słowiańskie, ale te nie wszystkie, bo bułgarski i macedoński w dużej części ją straciły przesuwając się ku typowi analitycznemu wzorem romańskich. Jeszcze bardziej gubiły fleksję germańskie, aż w angielskim zostały z niej trzy sufiksy: -s, -ed i -ing.

Wszystkie te procesy mają charakter erozji. Wycierają języki, gubią w nich to, co rozróżnia dźwięki, sylaby, słowa, w końcu: zdania. Gdyby ta erozja szła pełnym gazem, zostałby jakiś szumobełkot i język przestałby „robić” to, do czego służy: przestałby komunikować ludzi.

Pytanie: dlaczego tak się nie stało? Dlaczego, chociaż znamy tylko procesy degradujące języki, erodujące je, ścierające, to jednak języki – ludzkie mowy – istnieją? Dlaczego istnieje coś, co bez przerwy nieubłaganie idzie drogą deterioracji?

Podobnie jest z górami. Dlaczego jeszcze i w ogóle istnieją, chociaż erozji wystarcza 2, 4 lub najdalej 10 milionów lat, żeby każdą górę zrównać do korzeni? – Tu odpowiedź znamy: góry istnieją, bo rosną. (Po szczegóły odsyłam do tektoniki.) Czy tu byłoby coś analogicznego? Jakiś proces/procesy, które „rosną” język?

Podobne pytanie numer dwa: skoro przez utratę fleksji języki zmieniają się od fleksyjnych do analitycznych, to dlaczego nie jest tak, że istnieją tylko analityczne? Dlaczego istnieją języki nie-analityczne?

Numer trzy: jaki proces – zakładamy i domyślamy się, że nieświadomy i dziejący się w „eterze” pomiędzy komunikującymi się umysłami ludzi mówiącymi danym językiem – doprowadził do powstania wyrafinowanych i rozbudowanych gramatycznych systemów w językach fleksyjnych? (Polski, grecki, łacina, sanskryt...) Bo psucie się języków, ta opisana wyżej ich erozja lub deterioracja, spokojnie może iść automatycznie, gdyż nie wymaga trzymania w pamięci czegoś większego, niż jeden dźwięk lub jedna końcówka. Przy strukturach fleksyjnych trzeba trzymać w umyśle całe drzewa, grafy logiczne! Czy fleksje miały szanse powstać w wyniku nieświadomych procesów, które przy tym nie były normalnymi deterioracjami? A jeśli nie tak, to może były wynikiem świadomej twórczości? Lub może języki same, bez ludzkich projektantów, jak Zamenhof, czasami potrafią być twórcze? Ponieważ od wymienionych przypuszczeń robi się niepewnie, grunt się chwieje, to na razie przerwę.

Komentarze: