Nazwiska, dziedziczone po ojcu, czyli przenoszone od ojca na dzieci, podtrzymują instytucję patriarchalnych rodów. Dla mężczyzn nazwisko po ojcu jest czymś oczywistym i przezroczystym, nie budzącym pytań. Za to kobiety, które przeważnie i typowo wraz z małżeństwem przybierają nazwisko męża, w tym systemie są „znikąd”. Nazwisko stanowi i przypomina, że najpierw są „czyjeś” – ojca, później są „czyjeś” – bo męża. Nie mają swojej substancji. Są przerzucane z jednego męskiego rodu do drugiego. Zjawisko to ujęła antropologia-etnologia właśnie tak, że kobiety są medium wymiany, podobnie jak inne dary dawane jednej społecznej grupie przez drugą, a pieniądze współcześnie. Tylko czy kobiety dobrze czują się w tej roli wymiennego żetonu? Gdzie ich podmiotowość?

Nolde Paradise Lost
Emil Nolde (1867 – 1956) “Adam and Eve Banished from Paradise” (1919) - z: www.actingoutpolitics.com/emile-nolde

Powtarzająca się co pokolenie lub częściej zmiana nazwiska u kobiet sprawia, że kobiety gubią swoją rodową historię, swoją genealogię. Nawet tam, gdzie pamięć o przodkach (i przodkiniach) szybko się zacierała, jak to było w moich liniach, to jednak o mężczyznach wiadomo więcej: że Jóźwiakowie pochodzili z Ozorkowa, Sokale (domowe nazwisko mojej babki) z Biłgoraja, Pokory (takież nazwisko drugiej babki) spod Nieborowa. O wspomnianej wyżej babce wiem, że była z domu Sokal, ale z jakiego domu była jej matka, się zatarło, nigdy tej informacji nie słyszałem.

Brak kobiecych nazwisk sprawia też, że samo mówienie o kobiecych genealogiach staje się wielosłowne, przegadane, niejasne i podatne na omyłki.

A przecież biologicznie jesteśmy bardziej matrylinearni niż patrylinearni. Niewiele, ale bardziej. Geny ogólne, te warunkujące większość naszego ciała i psyche, są sprawiedliwie pół na pół: pół po matce, pół po ojcu. Patrylinearne są geny (właściwie haplogrupy) w chromosomie Y, który mają tylko mężczyźni i dziedziczą je w całości i bez zmian po ojcu, o ile nie zajdzie, rzadko, jakaś mutacja. Matrylinearne są geny w mitochondriach i te dostajemy od matek, z tą różnicą, że kobiety puszczają je dalej, swoim dzieciom, a u mężczyzn mitochondrialne geny giną wraz z nimi bezpotomnie.

Uważam, że kobiety powinny mieć swoje kobiece nazwiska dziedziczone po matce. Dopiero wtedy zostałaby zrealizowana równość płci.

Problem, skąd je wziąć. Gdyby przyjąć, że takim nazwiskiem jest najstarsze pamiętane domowe nazwisko w zstępującej linii babek, to i tak będzie to nazwisko męskie. Praprababka mojej wnuczki w żeńskiej linii była z domu Woźniak – oczywiście, było to nazwisko jej ojca. Następne nazwiska kobiet w tym lineażu, brane od kolejnych ojców były: Adamowska, Koczara, Jóźwiak, Krzyżanowska. Idąc tym (błędnym) śladem tylko inaczej przetasujemy istniejące nazwiska patriarchalne; matrylinearnych nie wykreujemy.

Prawdziwe, tzn. matrylinearne nazwiska dla kobiet trzeba dopiero stworzyć. Stworzyć od nowa. Wymyślić nieistniejące, ani teraz, ani kiedykolwiek w przeszłości. Wynaleźć trzeba też reguły – „poetykę” – tych nazwisk.

Jak?, jak to zrobić? Musiałby w tym celu działać, a wcześniej zawiązać się, cały ruch społeczny. Zadanie to jest tego rodzaju, że nikt mu nie podoła w pojedynkę ani w małych i rozproszonych grupach. (Nawet nie chce mi się w tym miejscu myśleć o oporze, jaki wzbudzi(łaby) sama ta idea. Oporze łatwym, bo biernym i w tej bierności całkiem skutecznym.)

Gdy już dojdzie do przybierania przez kobiety własnych nazwisk, to proces ten powinien być prowadzony wstecz. (Inaczej niż lex, która retro non agit.) Nowe nazwiska powinny być przydawane matkom, matczynym babkom (m-babkom), m-pra...babkom, a także córkom wszystkich tych przodkiń.

Oczywiście, byłoby to czynione wirtualnie i najlepiej w sieciowych bazach danych wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek żyli i ich istnienie odnotowano – ufam, że takie bazy niezadługo powstaną, bo ich dobre zaczątki są od dawna tworzone. Pomocna będzie analityka genów mitochondrialnych.

Przy okazji: dzisiaj żyje 2 nosicieli haplogrupy Y po moim dziadku Andrzeju Jóźwiaku, czyli jego męskich potomków. Nosicieli genów mitochondrialnych po mojej m-babce Mariannie z domu Pokora żyje jedenaścioro, z tego 6 mężczyzn, którzy ich dalej nie przekazali i nie przekażą, bo mitochondrium nie przechodzi przez plemnik, i 2 młode (bardzo) kobiety, przed którymi i ich potomstwem stoi przyszłość.

Także: Polecam tekst w Tarace z 2012 r. o imionach i nazwiskach: „Imię. O stałości i zmienianiu imion i nazwisk”.