2024-11-04
Polska jako naród stoi przed zadaniem zintegrowania imigrantów podobnie jak w 19. wieku zintegrowała chłopów.
Kiedy weszła Nowoczesność, czyli miasta, przemysł, wojsko z poboru, szkoła – okazało się, że trzeba porozumiewać się na szerszych obszarach niż w jednej lub paru wioskach. A także (w jakimś stopniu) ufać sobie wzajemnie i poczuwać się do wspólnoty. Powstały narody, przeważnie ujednolicone językowo. Narody do swojego ciała brały i włączały ludzi spoza siebie. Czyniły to na kilka sposobów. Asymilowały mniejsze grupy etniczne, np. Francuzi Bretończyków, a Niemcy Łużyczan. Integrowały chłopstwo, które do tamtej pory z narodem się nie utożsamiało (tak było w Polsce) i mówiło swoimi językami, przez narodowców słyszanymi jako „śmieszne gwary”. Zdarzało się, że chłopi idący do miast asymilowali te miasta do siebie i nagle okazywało się, że Praga już nie mówi po niemiecku tylko po czesku, językiem swojej chłopskiej okolicy. Oczywiście procesy te nie były całkiem spontaniczne, ponieważ „klasa literacka” ochoczo w nie włączała się i chętnie nimi kierowała. Bywało też inaczej: Irlandczycy obudzili się jako naród, ale już było za późno, by odrodzić rodzimy celtycki i przeszli na angielski, przecież język swoich najeźdźców i wynarodowicieli. Niektóre sławne dawniej i zasłużone języki ginęły, schodziły na gwarowy margines, jak prowansalski we Francji lub dolnoniemiecki w Niemczech, kiedyś przecież język Hanzy i Krzyżaków. Najbardziej spektakularne zasysanie do narodu ludzi spoza odbyło się w USA, też w Argentynie i Brazylii: przez imigrację.
W 19. wieku Polska zdała egzamin jako tworzący się nowoczesny naród, chociaż nie miała państwa, ponieważ powiodło się narodowe zintegrowanie chłopów, zarówno tych migrujących do miast, jak i pozostających wieśniaków. W dużym stopniu też zasymilowano miejskich Niemców, za to tylko na niedużą skalę udało się to z Żydami. A mogło pójść inaczej: lud mógłby odmówić, nie dać się wciągnąć do narodu postrzeganego jako szlachecki i „pański”, i w to miejsce mogły sporządzić sobie swój własny, post-chłopski, osobny i wartości narodowo-szlacheckie odrzucający. Tak jak odrzucili opcje integracji z Polską Ukraińcy, Białorusini i Litwini; przykład litewski szczególnie tu charakterystyczny, bo nie oddzielała ich od Polaków religia. Mogło w wielu miejscach pójść inaczej: Czesi mogli poczuć się Austriakami, a nie rekonstruować tożsamość czeską. Zauważmy też, że część ludu mówiącego po polsku zintegrowała się nowocześnie wcale nie z Polską, tylko z Niemcami: tak się przydarzyło mieszkańcom Mazur, Warmii i po części Śląska.
Ale kiedy już się wydawało, że procesy narodowotwórcze (lub narodowo-ewolucyjne) się skończyły, całkiem jak historia u Fukuyamy, włączył się inny proces: globalna depopulacja. Przyrost naturalny spadł poniżej poziomu odnawiania. Więcej ludzi umiera niż się rodzi. Rozwinięta cywilizacja nie zostawia kobietom dość czasu na dzieci. Miasta zawsze miały za mało rodzących się tubylców i brały ludzi z nadwyżek wsi. Teraz, gdy większość ludzi i to w całym świecie przeniosła się do miast, przyrost spadł wszędzie. (Prócz Afryki subsaharyjskiej, ale na ten region też przyjdzie wyrok.)Weszliśmy w czasy kurczenia się populacji.
Co robią państwa, żeby nie upaść z braku ludzkiej tkanki? To, co robiły miasta wsysając ludzi ze wsi. Wsysają ludzi zza granicy. Rywalizują o to, które uczyni to skuteczniej, tzn. ściągnie więcej imigrantów i lepiej ich zintegruje. Zintegruje, to znaczy uczyni ich swoim narodowym ciałem. Nie jakimiś mniejszościami lub warunkowymi tymczasowcami. Hindus staje się Brytyjczykiem, Algierczyk Francuzem, Polak Norwegiem, Wietnamczyk Polakiem. Swoją rodzimość owszem może kultywować prywatnie i sentymentalnie, ale publicznie musi zapisać się do narodowej większości. Co jest oczywiste.
Podtrzymywanie i ekspansja państw w dalszym ciągu 21. wieku będzie odbywać się jak wyżej: przez imigrację i kooptację imigrantów do narodów tych państw. W tej lidzie państwa będą rywalizować. I to coraz usilniej w miarę, jak zasobów ludzkich w świecie będzie ubywać, w Afryce też. Kraje nieatrakcyjne dla imigrantów opustoszeją.
Polska nie wymiga się przed tym. Jeśli chce nie dość że rozwijać się, ale zwyczajnie przetrwać, musi brać imigrantów i wcielać ich, tzn. integrować do swojego narodowego ciała. To musi wymóc na narodowych pojęciach i wyobrażeniach zmianę podobną do tej z połowy 19. wieku, kiedy chłopów (choćby niechętnie) przyjmowano do ciała narodu wcześniej szlacheckiego. Tak powinno stać się teraz pod grozą zmarginalizowania Polski. Podobnie jak Polacy w 19. wieku, gdyby upierali się przy swoim ekskluzywnym narodowym szlachectwie, pozostaliby mniejszościami u większych lub energiczniejszych sąsiadów.
OK, więc staniemy się przychylni dla imigrantów. Ale wyrasta inna przeszkoda: przybyszom z Azji lub Afryki łatwiej będzie zasilać sobą szeregi Francuzów, Brytyjczyków, Irlandczyków, Hiszpanów, a to z powodu mówienia przez tamtych językami międzynarodowymi: francuskim, angielskim, hiszpańskim. Korzystniej będzie im zasilać Niemcy, Szwecję, Holandię z powodu wyższych dochodów oferowanych przez tamtych, chociaż ich języki nie są popularne w świecie. Polska z niższymi płacami i rzadkim językiem stoi na gorszej pozycji. Ale nie ma wyjścia: musimy wynaleźć takie nasze atuty, które sprawią, że będziemy jednak atrakcyjną destynacją dla przybyszów.
Może też być tak, że z imigrantami
będziemy rozmawiać we wspólnie znanym międzynarodowym angielskim.
Tym bardziej, że jesteśmy na dobrej drodze, by stać się w masie
dwujęzyczni. Gdy każdą sprawę i każdą interakcję będzie można
załatwić po angielsku równie dobrze jak po polsku, imigranci nie
będą mieć motywacji, by uczyć się jeszcze jednego języka. Przy
iluś ich procentach angielski jako współ-język narodu polskiego
przeważy (jak przeważył, wprawdzie w całkiem innych
okolicznościach,w Irlandii), a polski przejmie rolę ozdobną, jak
białoruski na Białorusi w cieniu rosyjskiego lub celtycki w cieniu
angielszczyzny. Ale to pewnie trochę potrwa. To raczej będzie
problemem następnego obrotu cyklu Saturn-Pluton, czyli po roku 2054.
(Pozdrawiam ówczesnych młodych,
którzy teraz się rodzą.)
Foto: Pozostałości kolei Pisz-Orzysz. Zdjęcie z 09.10.2005 / 14:12:52
Komentarze:
2024-11-04 Tomasz Wasyłyk: Atut niezaprzeczalny
Atutem Polski, jest właśnie brak imigrantów z Afryki i Azji. Powinniśmy się wyspecjalizować w przyjmowaniu imigracji z Europy(w tym zapewne Polaków, co wcześniej wyjechali), którzy wolą żyć wsród białasów. GPS to ładnie opisał:
2024-11-05 JSC: Nawet powyższy komentarz pokazuje, że...
nie ma jakieś wielkiej batalii o obcych. Na globalnej północy + Azji cudzoziemcy zostali sprowadzeni do pozycji gaijina.
2024-11-06 JSC: A do ego dochodzi...
wygrana Trumpa i Republikanów.
2024-11-06 Wojciech Jóźwiak: Trumpem i innymi chwilówkami nie przejmujemy się
Jak łatwo zauważyć, mój (powyższy) tekst jest perspektywiczny. Dotyczy dalszej przyszłości niż obecne kadencje polityków. Politycy mogą sobie pozwolić na krótkowzroczność i tymczasowość. My, obywatele, musimy myśleć kategoriami pokoleń. Czyż nie tak?
2024-11-07 JSC: OK... ale jest jedno, ale...
zawsze może trafić się Czarny Łabędź w stylu zamachu w Sarajewie.
2024-11-08 Wojciech Jóźwiak: Co nas nie zwalnia...
...od myślenia pokoleniowego.
(Także: gdyby nie Sarajewo 1914, Polska by nie wróciła.)
2024-11-08 JSC: Ale gdyby doszło...
końca historii w stylu ówczesnego Fukuyamy... Możliwe, że byłbym gotowy na te poświęcenie.
2024-11-20 Wojciech Jóźwiak: Klaus Bachman w GW pisze podobnie jak ja
Czytamy: Klaus Bachman: Ze strategią migracyjną jest jeden problem. Jak ich przekonać, aby przyjechali? -- wprawdzie za paywallem, ale może abonujesz. Zakończenie u Bachmana też jest podobne, cytuję: