Mój Ojciec,* który w roku 1939 zdążył zrobić maturę – było to w Brześciu, dziś BY – twierdził, że gdyby nie wojna i podwójna okupacja, to w tamtej „międzywojennej” Polsce wybuchałby socjalna rewolucja. Uważał, że ówczesne nastroje i nagromadzone sprzeczności i masowe emocje z konieczności prowadziły do rewolucji. Gdyby tamta rewolucja była, nie byłaby rewolucją prześnioną, jak przedstawił ją w swojej sławnej książce Andrzej Leder.* Byłaby świadoma. Załóżmy, że tamta rewolucja wykonałaby dwie przemiany, o których pisze Leder i które były skrywanym marzeniem (lub jouissance) polskiego ludu: usunęłaby „klasę dworkową”, czyli ziemiaństwo i zrośniętą z nim grupę oficersko-urzędniczą, a po drugie usunęłaby Żydów; tutaj miejmy nadzieję, że polskie Endlösung byłoby raczej wypędzeniem ich na jakiś „Madagaskar” niż tym, co zrobili Niemcy. Raczej nie udałaby się trzecia przemiana, tj. przejęcie Śląska i Pomorza, chociaż kto wie, co kryje się w tym forku równoległej rzeczywistości, który staramy się teraz wybadać. W tym ćwiczeniu wyobraźni ważne jest, że tamtej rewolucji, podobno koniecznej, by przejść od „przedłużonego średniowiecza”, społecznego układu agrarnego i hierarchicznego, do nowoczesności, nie wykonalibyśmy wtedy transpasywnie, jak to się stało w realu. Wykonalibyśmy ją my, sami, niejako własnoręcznie. Co to by zmieniało?

Pojecie transpasywności wyjaśnia Andrzej Leder na początku swojej książki:

(Transpasywność – czyli gdy inny raduje się za mnie albo robi za mnie coś, bym ja się radował.) Ostatnią, ale być może najważniejszą kategorią pozwalającą myśleć o okresie 1939-1956 jako o rewolucji doświadczonej przez polskie społeczeństwo jest Lacanowska kategoria transpasywności. Mówi ona o tym, że pewne działania i przeżycia innego mogą być doświadczane jak własne, generując stany emocjonalne, zwykle przypisywane własnej aktywności. Na tym polega, wspomniana już, formuła Slavoja Žižka: „gdy inny się raduje, ja raduję się wraz z nim. [...] moje najbardziej intymne uczucia mogą ulec radykalnemu uzewnętrznieniu, dosłownie mogę się «śmiać i płakać za pośrednictwem innego»”. Doświadczeniu temu jednocześnie towarzyszy swoiste poczucie pasywności. To połączenie doświadczania emocji – przede wszystkim rozkoszy i strachu – oraz pasywności przypomina sytuację podmiotu we śnie. Wszystko dzieje się, ale jakby „samo”, poza podmiotową władzą, która polega na poczuciu sprawstwa swoich czynów, a które nazywa się „wolą”.

Czyli: nie chcę tego (nie jestem i nie czuję się sprawcą, nie ma w tym mojej woli), ale chociaż boję się tego, to w głębi duszy czuję satysfakcję na widok tego, co się dzieje lub stało.

Tę transpasywnie przeżytą rewolucję Leder określa jako „prześnioną”:

Polska rewolucja została „jakby” prześniona. Ale była jednocześnie spełnieniem okrutnych pragnień. Temu spełnieniu towarzyszyła mściwa satysfakcja i – często dramatyczny – lęk. Choć jest to więc rewolucja przeżyta „za pośrednictwem”, jakby we śnie, jej skutki są zupełnie realne.

Czy transpasywność to to samo, co kibicowanie? Gdyby tak było i pierwsze było równe drugiemu, to mało zrozumiały bez specjalnych lektur termin „transpasywny” byłby po prostu zbędny. Różnica jest, ponieważ przy kibicowaniu ja-podmiot* cieszę się – i czynię to świadomie, jawnie i często hałaśliwie – z tego, że ktoś coś robi, chociaż nie robię tego ja. (Dodam: często ktoś robi coś komuś.) Przy transpasywnym doświadczaniu ja-podmiot nie cieszę się lub swojej radości-rozkoszy-jouissance nie dopuszczam do siebie. Martwieję od tego wypieranego uczucia. Śmieję się i płaczę – tylko – za pośrednictwem innego – jak pisał Żiżek.

Czy byłoby nam lepiej, gdybyśmy rewolucję, ten skok z archaiku-stariny do upragnionej nowoczesności wykonali sami, jawnie, własnymi rękami? Sami śmiejąc się i płacząc, świętując własne zburzenie Bastylii i odprawiając żałobę na pobojowisku własnego Gettysburga?

Pytanie o transpasywność, czyli o wewnętrzne zamrożenie, gdy ktoś robi coś, czego chcemy, chociaż jednocześnie wiemy, że to jest złe i podłe, jest teraz, jesienią 2021, aktualne jak mało kiedy. Bo oto nasza władza, którą sami wybraliśmy, nawet jeśli ja na „nich” nie głosowałem, tylko na opozycję, lub jeśli „ja” nie głosowałem wcale, robi...

Andrzej Leder polską rewolucję ogranicza do lat 1939-1956. Ale jeśli dodać do niej okres aż do roku 1989, to znajdzie się w jej obrębie wypędzenie Żydów w r. 1968, ten polskimi rękami wykonany ciąg dalszy Holokaustu, oczywiście po polsku łagodnie, metodą nie „Treblinka” tylko „Madagaskar”. Stawiam pytanie, które zarazem pomaga zrozumieć pojęcie transpasywności: czy Wypędzenie-1968 zostało przez Polaków przeżyte-doświadczone transpasywnie? Czy było kolejnym doświadczeniem transpasywnym? Tzn. takim, w którym wylęknione ja-podmioty patrzą na dokonywane ekscesy, ciesząc się po pierwsze, że „to nie ja robię”, ale i ciesząc się po drugie że „ktoś to zrobił, i zrobione to zostało, i teraz jest wreszcie lepiej”? Gdy patrzy się na zdjęcia ze spędów 1968-go, to twarze trzymających tablice z napisami „Syjoniści do Syjamu” jeśli coś wyrażają, to właśnie chęć odcięcia się od tego, co oni tam robią lub raczej do czego zostali użyci. Czy to zmrożenie jest maską dla transpasywnej radości? Jak znam tamte czasy, to tak, tak było.

To co wykonuje teraz polski rząd, przez nas umocowany w swojej roli lub „misji”, odbywa się bardziej w stylu „Treblinka” niż „Madagaskar”. Obserwujmy i dociekajmy, na czym polega nasz udział w tym. Transpasywność jest jednym z naprowadzających śladów („wymiarów”), ale nie jedynym.


Przypisy:
* Aleksander Jóźwiak. Wojenna droga z Pińska do Łowicza
* Andrzej Leder. Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej. 2014.
* Ja-podmiot brzmi dziwnie podobnie jak „My, Naród” – We, People.


Winieta: fragment zdjęcia "Gnu, Tanzania" z Pixabay, autor debush.