O potrzebie tych, którzy powiększają nas intelektualnie; podczas wielkiego trygonu Wenus z Plutonem i Uranem
Prof. Tomasz Szlendak raportuje upadek miłości romantycznej, co skłania do rozpoznania podobnego upadku partnerstwa intelektualnego, i dalej do pomysłów stworzenia „urządzeń” do wspierania intelektualnego partnerstwa.
(Winieta przez Chat GPT.)
Algorytm YouTube podsunął mi film-wywiad z prof. Tomaszem Szlendakiem pod tytułem „Miłość w XXI wieku nie istnieje”. Tomasz Szlendak jest socjologiem od związków i niedawno wydał książkę „Miłość nie istnieje. Związki, randki i życie solo w XXI wieku”. Ten wywiad na YT dziwnie silnie zarezonował u mnie, być może dlatego, że Wenus (na początku Wagi) była w tamtym momencie w wielkim trygonie z Plutonem (na pocz. Wodnika) i Uranem (na pocz. Bliźniąt), a przy tym zaczynała wchodzić w trygon z moją osobistą Wenus w kilku stopniach Bliźniąt. Więc astrologicznie ten rezonans jest uzasadniony.
Tomasz Szlendak mówi o zjawisku miłości romantycznej, która chociaż wynaleziona dawniej (a na pewno od czasu „Romea i Julii” Szekspira, koniec 16 wieku), to rozpropagowana i rozpromowana w połowie XX wieku w szczególnej społecznej roli czynnika podtrzymującego i napędzającego kapitalizm w jego ówczesnej fazie. Wszystkiego nie streszczę, odsyłam do YouTube'a. Jedną tezę Autora przypomnę: że miłość romantyczna nie jest odwieczna, ponieważ w ludzkich społeczeństwach, także w naszych-europejskich, do niedawna obowiązywał standard małżeństw aranżowanych, gdzie związek był kontraktem rodzin raczej, niż spontanicznym „zewem dusz i ciał” dwojga młodych.
Autor pogłębia wgląd: oto miłość romantyczna nie daje rady, nie wywiązuje się ze swojej roli lub celu. Jak to się przejawia? Tym, że nie rodzą się dzieci, kontakty seksualne nie stają się rodzinami, a nawet samych tych kontaktów jest coraz mniej, za to coraz popularniejsze staje się życie młodych ludzi bez seksu. A kiedy się zestarzeją, tym bardziej będzie ono bez.
Przechodzę do własnego pomysłu lub rezonansu. Oto wybity tam problem dotyczy nie tylko związków seksualnych. Podobny deficyt (niedobór) widzę w przypadku związków intelektualnych. Tak je nazwę roboczo i może w trakcie przyjdzie mi lepszy termin. Czym one są? Jeden z przypadków, to relacja ucznia i mistrza. Mistrza i ucznia. Dostojna w naszej tradycji, w przekazie Platona stoi na przedzie wysokich cnót i jest (niebezpiecznie) blisko zestawiana z dziedziną Erosa; romantyzowana i przesadzana. Animowana z okazji laudacji, kiedy ktoś szczyci się, że spotkał pewnego wybitnego mistrza, chociaż mniej słychać mistrzów laudujących swoich uczniów. Uczniostwo-u-mistrza zostało przypomniane i przywrócone – „reklamowane”, bo ang. słówko reclaimed bardziej by tu pasowało – za czasów New Age (które jak widzimy się skończyły), w którym to ruchu New Age, w różnych jego specjalnościach, przyjęte było mieć mistrza, a lepiej kilku, i bez mistrza nie było można startować w New Age'u. Nauka? – Uczniostwo-u-mistrza gdzieś tam tli się, majaczy w tle uprawiania nauki, ale raczej jako skryty cień niż jawa. Zanikło chyba razem z przemianowaniem uczonych na naukowców.
Przypadek nr dwa (i nie wiem, ile podobnych przypadków by można znaleźć) osobnej nazwy nie ma, ale można go nazwać „intelektualną przyjaźnią”. Właśnie dostałem książkę, która jest owocem takiej geistige Freundschaft, „Atom i archetyp” Junga i Pauliego, i biorę się za jej czytanie; teksty-listy w niej zebrane były pisane po niemiecku, ojczystym języku obu, później przełożone na angielski.
Jak jest partnerstwo w seksie, tak jest / może być / bywa partnerstwo w intelekcie. W poznaniu, w poznawczych poszukiwaniach. W dyskusji, w stawianiu pytań, w szukaniu rozwiązań. Partnerstwo zawiera w sobie przepływ od jego do drugiego z partnerów. W przypadku intelektualnym ten przepływ zwykle jest nierówny, bo jedna ze stron jest bardziej dawcą lub nadawcą, a druga bardziej (od)biorcą. Ale przy Jungu i Paulim było chyba po równo? Jeśli jedna osoba wyłącznie nadaje, a druga tylko odbiera, to nie jest partnerstwo i nie jest to taki związek, który tutaj mam na myśli. Jest lista osób, które dla mnie były wybitnymi nadawcami, ale ode mnie niczego nie wzięli, bo oni żyli w innym czasie (Nietzsche... Jung...) lub współcześnie ze mną, ale w innym kanale świata (Lem... Gauquelin...), lub nawet żyją teraz, ale w swoim tunelu niekontaktującym się z moim (Descola... Tarnas...)
Kilku partnerów intelektualnych spotkałem w realu. Niektórzy już nie żyją. Spotkanie, nawiązanie nici tego rodzaju łatwo poznać po tym, że trochę przypomina zakochanie. Przy tej osobie łatwiej się myśli, umysł płynniej pracuje, też bardziej chce się – żeby coś zrobić razem. „Coś zrobić, razem” – to jest ważnym punktem, ponieważ partnerstwo intelektualne stoi blisko trzeciego rodzaju partnerstw: spółki biznesowej. Wspólnicy podobnie mogą siebie wzajemnie uskrzydlać. A związki biznesowe mają pewną zaletę: są dobrze opisane, mają wypracowaną terminologie i w razie potrzeby posłużą za podobieństwo do związków intelektualnych, które są dużo mniej „mówione”, tzn. mało o nich się mówi, brakuje adekwatnych słów i modeli, itd. Zaliczyłem przygody z dobrym partnerstwem biznesowym, ale też takie, które uległy pejoracji. (Spejorowane miłości romantyczne też zaliczyłem.)
Zastanawiam się, czy partnerstwo intelektualne jest ważne dla wszystkich. Raczej wydaje mi się, że nie. Nie każdy intelektem żyje, raczej jest nas pewna mniejszość. Wśród pięciu wymiarów osobowości odnosi się tu jeden z tych wymiarów, nazywany „otwartością na doświadczenia”. Ani ta nazwa, ani to co pod nią leży, nie obejmuje tylko „naszego” partnerstwa intelektualnego. Tymi doświadczeniami, na które można być otwartym, niekoniecznie muszą być doświadczenia poznawcze, ani doświadczenia rozumienia czegoś, czy opanowania pewnej intelektualnej sztuki. Można też pragnąć nowych wrażeń, emocji, widoków, wydarzeń, „bycia-w”, przeżyć – i kolekcjonować je nawet. To partnerstwo intelektualne o którym tu piszę, jest potrzebą osób, które w życiu zorientowane są na poznanie (i rozumienie). Nie na sukces materialny lub społeczny, nie na uznanie, nie bycie kochanym/ną lub potrzebny/ną innym. Nie na przywódczą rolę. I mają przy tym dość wysoki poziom potrzeb społecznych lub międzyludzkich. Mówiąc astrologią, mają silnego Merkurego i-lub Urana, i aktywny descendent. Jeśli nie masz potrzeb społecznych, to wystarczy ci snucie myśli w swoim kąciku, jak jakiś Schopenhauer – chociaż on pisał książki, więc też potrzebował mieć odbiorców.
To był konieczny wstęp. Właściwy sens jest zaś taki, że jak w przypadku referowanego przez Tomasza Szlendaka kolapsu miłości romantyczniej wydaje się konieczna w dzisiejszych czasach instytucja jakichś neo-swatek (np. w postaci programów wskazujących partnerów in-spe najlepiej horoskopowo dopasowanych; co mnie astrologowi od razu się skojarzyło) wspomagających tych, którzy nie mogą odnaleźć potencjalnych partnerów własnymi siłami, tak powinny zostać zrobione/założone sposoby wspomagające dobieranie się partnerów w intelekcie.
Czy nie wyważam otwartych drzwi i to otwartych aż za szeroko? Bo przecież tym wszystkimi niby miały być wszelkie fora i społecznościówki. Internet jako taki wydawał się na swoim początku narzędziem służącym w pierwszym rzędzie właśnie do tego: do skomunikowania się osób myślących na podobne tematy i pracujących w podobnych lub dopełniających się dziedzinach. Ale jakoś to nie działa tak, jakbyśmy chcieli. Co poszło nie tak? Czego zabrakło? Czego porobiło się za wiele?

Winieta przez Chat GPT 17 paździer. 2025.
By pisać komentarz, zaloguj się lub zarejestruj »