Nie muszę znać się na wszystkim. Dotąd zabraniałem sobie znania się na gazociągu Nord Stream, ponieważ (a) rzecz jest dobrze opisana, (b) jej sens jest jednoznaczny i z polskiego i z ekologicznego (więc ziemskiego) punktu widzenia. (Już ok. 2006 r., kiedy impreza ruszała, Radosław Sikorski porównał ją podobno do paktu Ribbentrop-Mołotow – podobno, bo nie znajduję w necie oryginału. Z ekologicznego punktu widzenia jest to jawny skandal, wielokrotnie opisywany.) Teraz coś znalazłem, co dodaje, tak to nazwijmy, pikantne szczegóły do tej sprawy.

Dzięki nieocenionemu i niestrudzonemu Andrzejowi Gąsiorowskiemu znalazłem artykuł pt. „Germany Will Never Back Down on Its Russian Pipeline” czyli „Niemcy nigdy nie wycofają się ze swojego rosyjskiego rurociągu” – jak przekładają Google. Miejsce: foreignpolicy.com, data 25 lutego b.r., autor: Jeremy Stern.

Mnie „postawił uszy” skromny fragment: „a bizarre PR strategy that culminated in the recent claim by Germany’s president, Frank-Walter Steinmeier, that Germans owe Nord Stream 2 to Russia for World War II” – czyli: „...że Niemcy są winne Rosji Nord Stream 2 za II wojnę światową.”

To zwięzłe zdanie wprowadza nas w temat, który pozostaje całkiem poza polską świadomością. My Polacy uważamy się za pokrzywdzonych przez Rosję. (Bo rozbiory, represje po powstaniach, najazdy w 1920 r. i 1939 r., Ribbentrop-Mołotow, Katyń, Jałta, instalacja kom-reżimu, powojenne wywózki, 40 kilka lat duszenia...) Przez to uważamy – taki jest standardowy, „bazowy” wręcz pogląd w Polsce – że Rosja jest nam winna. Co takiego jest winna, to dalsza sprawa. U Niemców mamy całkowite odwrócenie relacji. To Niemcy uważają się za krzywdzicieli Rosji, której są winni zadośćuczynienie. Zadośćuczynieniem jest w tym przypadku realizowanie interesów gospodarczych i politycznych Rosji. Uwaga: jeszcze się Rosji nie wypłacili, wciąż czują się jej moralnie dłużni, chociaż oddali im Królewiec, zgodzili się na spowodowane przez Rosję aneksje i czystki etniczne na korzyść Polski i Czech, miliony ich zginęło od rosyjskich nie tylko kul, lecz i łagrów, kobiety były gwałcone (nie przypadkiem, bo była to decyzja z góry), 1/4 kraju okupowana przez Rosję aż do 1989 roku, a Niemcy przygotowywane przez Rosjan do atomowego wypalenia w razie ich „wymarzonego” najazdu na Europę w planowanej III wojnie. Jednak jak widać, Niemcy nadal czują się winni i to ustami swojego prezydenta.

Cierpienie stało się walutą. Od kiedy? Początkiem jest chrześcijański mit o cierpiącym bogu, który zbawia świat właśnie mocą swojego cierpienia. Co od razu budzi ciekawość, jak sobie z tą walutą radzą np. Japończycy, Hindusi czy Chińczycy, którzy chrześcijańskiej obrabotki nie przeszli. Chociaż Gandhi po mistrzowsku pokonywał Anglików wywołując w nich poczucie winy. Kiedy cierpienie zaczęło być uważane za medium mocy w realnej świeckiej i brutalnej polityce, nie wiem. Po Drugiej Wojnie funkcjonuje w tej roli na pewno.

Zasięg waluty cierpienia (handlu cierpieniem, licytacji na cierpienie) nie jest światowy, chociaż się rozpowszechnia. Prócz potęg realnych, bazujących na swoim pieniądzu, sile gospodarki, technologii i w końcu wojska, wyrosły potęgi kapitału cierpienia i umiejętności wzbudzania poczucia winy. Izrael jest tu na niewątpliwym podium i dopiero tamtejszy kapitał cierpienia tłumaczy wielką rolę tego państwa, nieproporcjonalną do jego ludności, terytorium lub PKB.

Rosja co do siły kapitału cierpienia stoi wysoko.

W Polsce, z pewnością nie wszystkim, ale przynajmniej pewnym grupom na prawicy, wydaje się, że posiadamy ogromne złoża kapitału cierpienia do wykorzystania, niby legendarny gaz łupkowy, ale nie potrafimy ich użyć i nasze pretensje do szczęśliwego, zamożnego i wpływowego losu ofiary są brutalnie olewane lub odwracane (jak kot ogonem) i przez Izraelczyków, i przez, także, Rosjan.

Obserwowana miłość między Rosją a Niemcami (Putin biegle mówi po niemiecku, a Merkel po rosyjsku!) leży na łożu przewagi Rosji w mocy cierpienia. Tym jest rosyjska soft power.