Ziemowit Szczerek w Gazecie Wyborczej 9 września b. 2022 r. przedstawił poglądy, a może i więcej: przyszły projekt polityczny Oleksija Arestowycza. Arestowycz to postać o bogatym CV i różnorodnych kwalifikacjach, autor tak go przedstawia: „szpieg, żołnierz, aktor, psychoterapeuta, youtuber, strateg i ukraińska odpowiedź na Aleksandra Dugina”. Od siebie dodam, że skoro studiował w szkole Awiessałoma Podwodnego, to jest (też) astrologiem. Ubolewam, że nie znam czasu jego urodzenia. Obecnie jak się wydaje, jest kimś w rodzaju rzecznika prasowego ukraińskiego rządu.

Poglądy Arestowycza nie mieszczą się w naszej siatce pojęciowej. Bo np. (piszę za Z. Szczerkiem) chciałby pozostawić język rosyjski w Ukrainie jako drugi język ukraiński. Rosyjski jako język ukraiński! Jakoś to się kłóci z naszymi pojęciami. Jednak nie znaczy to, że ukraiński polityk „myśli bez sensu”, ale że to my jesteśmy w pułapce schematu, że „tam gdzie jest mówiony pewien język, to musi istnieć osobny naród”, i dalej, że „naród musi mieć swoje państwo”, a państwo, to wiadomo, wydzielone terytorium. Dobrze by to brzmiało po niemiecku: eine Sprache, ein Volk, ein Statt, ein Land. Do pewnych miejsc ten schemat z grubsza pasuje: do Polski pasuje, do Czech, do Węgier. Nie pasuje do Finlandii, gdzie spora część Finów w tym mieszkańcy stolicy, mówi po szwedzku, czyli w mowie sąsiedniego mocarstwa, które przez kilkaset lat okupowało kraj Finów. (Jakby Warszawa zaludniona była przez nieskazitelnych Polaków mówiących od pokoleń po niemiecku.) Nie pasuje do Szwajcarii, gdzie prócz nielicznych retoromańskich górali wszyscy Szwajcarzy mówią językami sąsiednich państw, znacznie od Helwecji większych i liczniejszych. Spójności Szwajcarii to nie zakłóca. Nie pasuje do Irlandii, itp., itd. Dlaczego Ukraina miałaby wtłaczać się w schemat monojezyka innego niż gdziekolwiek za granicami? I Zełeński i Arestowycz od dziecka mówili po rosyjsku i dopiero w wieku dorosłym z powodów politycznych nauczyli się ukraińskiego.

Ale to początek. Bo Arestowycz radzi Ukraińcom, żeby nie odcinali się od Rosji, od jej dziedzictwa sensu lato, przeciwnie, jak ładnie streszcza Szczerek, chce by stało się tak, żeby Ukraina stała się „głębia strategiczną” dla ruchu lub ruchów demokratycznego odrodzenia w Rosji, jakimś „rosyjskim Piemontem”, gdzie najpierw owe ruchy znalazłyby swoją bazę, zaplecze i oparcie, a następnie stamtąd ruszyły na rekonkwistę aż do Władywostoku. (Jak Garibaldi na Sycylię. Te dowcipne skojarzenia to już moje, a nie Arestowycza ani Szczerka.)

Arestowycz widzi wojnę o ocalenie Ukrainy jako początek transformacji samej Rosji. Obecne wydarzenia mogłyby być początek nowego „imperium” obejmującego północną Eurazję, terytorium dawnego ZSRR, ale, symbolicznie, ze stolicą i „sercem” nie w Moskwie lecz w Kijowie. Co miałoby sens, bo stolica Rusi wracałyby na swoje stare średniowieczne i pierwotne miejsce. (Polityczny rekonstrukcjonizm, który kazał Żydom wrócić do Izraela, a nam do Wrocławia, stanowczo popiera tamten pomysł!)

Tu jest wątek, który „mi chodził” od dawna, ale nie znając ukraińskich realiów nie chciałem fantazjować. Bo nam wydaje się, że jedyne rozwiązanie dla krajów-narodów mieszkających na styk z Rosją i zbyt blisko jej i jej wpływów, na tym polega, żeby odciąć się, odgrodzić, zbudować solidną granicę, następnie zyskać silnych sojuszników, którzy Rosji każą trzymać się od nas z dala, a nade wszystko odciąć się od niej duchowo, czyli uniewrażliwić się na idee i intelektualne prądy, idące od niej i którymi ona (Rosja) się karmi. W tym scenariuszu warto też uważać się za coś lepszego od Rosji-Rosjan, patrzeć na tamtych z góry, najwyżej współczuć. Bo my to Europejczycy, a oni już poza Europą.

Taką linię – stanowczego odcięcia – zrealizowały (jak słychać) Estonia i Litwa. Sto lat wcześniej z sukcesem ten model przyjęła Finlandia; i ze zmiennym szczęściem próbowała Polska. Nie udało się to Białorusi, nie udaje się wciąż Mołdawii. Kurs na odcięcie obrała Gruzja i wydawało się dotąd, że to samo chce uczynić Ukraina, i co więcej, właśnie ten „moment” został uwydatniony przez wojnę, którą Ukrainie wydała Rosja. Tymczasem Arestowycz proponuje opcję odwróconą o 180°: nie zrywajmy (my Ukraińcy) z Rosją, widźmy w niej współczęść wspólnej nad-ojczyzny Rusi, i zagospodarujmy, najpierw mentalnie i ideowo, a następnie realnie, politycznie i gospodarczo, ten wspólny gigantyczny obszar – oczywiście czyniąc to dużo dużo lepiej niż próbowali zrobić to tamci popaprańcy pod Putinem.

W tym ujęciu wojna Ukrainy z Rosją staje się dwuskładnikowa: jest walką narodu Ukrainy o przetrwanie, niepodległość i terytorialną całość, ale jednocześnie jest początkiem wojny domowej w Rusi, obejmującej Wschodnią Słowiańszczyznę lub więcej. Wojny domowej między siłami starej autokratycznej Rosji i nowego demokratycznego ruchu startującego z Ukrainy.

Jest w tym rozmach i patos. W końcu, za przesmykami jest Krym, za Krymem Kaukaz, za Dońcem Don, za Donem Wołga, za Wołgą już nie zieleń Europy, tylko żółć stepu aż do Pekinu. Zaczyna się jazda wbudowana w tę przestrzeń, która odkąd jej mieszkańcy nauczyli się dosiadać koni, nie znała instytucji stałych granic. Możemy patrzeć na to jak na pokusę, której może ulec lub nie, Ukraina.

W szaleństwie Arestowycza jest metoda. Jeśli patrzeć na tę wojnę jak na wojnę domową, to Ukraina ma szansę przeciągnąć Rosjan – społeczność Rosjan, bo marny z nich naród – na swoją stronę. Ma szanse przessać Rosję. Wyjąć z niej jej ludzi i umysły jej ludzi. Ma szansę, bo ma szwung, bo jest sexy.

Jest prawdopodobne, że te dwie opcje: odcięcie się od Rosji versus gra z Rosją o jej przechwycenie – w najbliższych latach staną się dużą linią podziału w ukraińskiej polityce. Czy wybrać „Ukrainę średnią”, czyli Ukrainę jako duże wprawdzie ale jednak średnie państwo w Europie, pielęgnujące własną odrębność, jak pielęgnują odpowiednie własne odrębności Polska, Litwa, Węgry czy Rumunia – czy wybrać „Ukrainę wielką”, będącą zaczątkiem i centrum Wielkiej Przestrzeni Rusi? Czy być zwyczajnym europejskim narodem, czy nadzwyczajną macierzą tamtej Przestrzeni?

Tamta „Wielka Ukraina” jest bytem chociaż jeszcze fantastycznym, to już (jako wyobrażony) kłopotliwym. Nie tylko dla Moskali, których chce wyprzeć i sprowadzić do parteru. Jest kłopotliwa dla Ukraińców z opcji narodowej i pro-europejskiej, ponieważ nie ma i nie będzie takiej Europy, w której Ukraina-Ruś by się zmieściła, zatem wybór między tymi opcjami wydaje się być albo-albo, bez tercjum. Jest kłopotliwa dla nas, tzn. dla coraz bardziej zagnieżdżającym się w polskiej świadomości modelu Międzymorza, rozumianego jako ścisła współpraca Polski i Ukrainy, w dalszej perspektywie we wspólnych ramach unijnej Europy. Tu też mamy albo-albo, bo Polska przy Ukrainie-Rusi może być raczej przystawką, cenną jako gospodarczy partner, ale bez politycznie sprawczego głosu. Lepszym partnerem byłyby Niemcy, tym bardziej, że w polityce podobnie jak w mechanice działa rezonans mas: że wzajemna wymiana zachodzi między partnerami o podobnych „masach” – gospodarczych, ludnościowych i finansowych. Dla Ukrainy-Rusi podobną masę przedstawiałyby Niemcy, nie Polska. Opcja mega-Ukrainy jest też kłopotem, bo wyzwaniem, dla Ameryki, dlaczego? Ponieważ wtedy Ukraina przestaje być dla USA jakimś „małym narzędziem”, a staje się bytem, dla którego trzeba by przemodelować świat – tak, by ta nowa konstrukcja w nim zmieściła się nie obrywając fundamentów. Prawdopodobnie Amerykanie musieliby w tym celu zbudować Północny Pierścień – czyli w wysokim stopniu zintegrowany i pod swoim przywództwem sojusz krain na północ od 40° lub 30° szerokości, z grubsza licząc, na wszystkich trzech północnych kontynentach. I broń boże, by Chiny nie przechwyciły północnego brzegu Amuru.

marija_prymaczenko_niebieski_byk.jpg
Marija Prymaczenko. Niebieski Byk. Muzeum artystki w Iwankowie pod Kijowem zostało zniszczone przez Rosjan podczas inwazji wiosną 2022.
Do przetworzenia ilustracji użyto strony-narzędzia www.photopea.com.